Na premierach prasowych publiczność bywa przeważnie chłodna, powściągliwa, krytyczna. Oklaski odzywają się skąpo i często są wyrazem zdawkowej grzeczności. W ten wieczór nie było zimnych, obojętnych, nieprzekonanych. Tak rozgrzanej widowni dawno nie notowały nasze teatry. Po przedstawieniu ludzie padali sobie w objęcia, całowali się, rzucali na scenę kwiaty. Niewiele brakowało, aby chóralnie zaśpiewano: "Jeszcze Polska nie zginęła". Skąd ten zbiorowy entuzjazm? Przed rokiem siedząc na premierze tego samego utworu w jednym z teatrów krakowskich, obserwowałem martwe twarze widzów. Żadnego poruszenia. Spektakl trwał tylko dwie i pół godziny, a wszyscy byli nim znużeni do ostateczności. Pytałem wtedy sam siebie - czyżby zwietrzała siła tej poezji, która rodziła kiedyś bohaterów? Byłem bliski konkluzji, że tak. Dziś po nowohuckiej premierze "Dziadów" widzę, jak fałszywa może być sugestia niedobrej inscenizacji. Uroda i bogactwo tego arc
Tytuł oryginalny
"Dziady" 1962
Źródło:
Materiał nadesłany
Tygodnik Powszechny nr 25