"Nie rozumiem jego sztuki. Ale podejrzewam, że jest wielka". Tak Feliks Żukowski, ówczesny dyrektor łódzkiego Teatru Jaracza, miał w 1960 roku przedstawić Stanisławowi Radwanowi Jerzego Grzegorzewskiego. Ujmująco szczere wyznanie Żukowskiego nie jest tylko zgrabną, sceniczną anegdotą, lecz także - co chyba najważniejsze - paradoksalnie trafną próbą definicji tego teatru. Dzieło Jerzego Grzegorzewskiego wymyka się bowiem opisom - i nie piszę tego jako prostego, retorycznego hasła, które miałoby zwolnić od dręczącego przymusu mocnych sądów i ostrych klasyfikacji. Bo chociaż twórczość autora "La Bohéme" jest szalenie spójna i w najmniejszych szczegółach - precyzyjna, to rządzi się prawem sprzeczności: zamiast dokładnych odpowiedzi woli pytania, zostawia miejsce na to, co niedopowiedziane, nienazwane. Na ciszę. To teatr chropowaty, często umyślnie niestaranny, jakby na bladej powierzchni płótna pojawiała się drobno rysa, z pozoru nikła plama
Tytuł oryginalny
Dysonanse albo palimpsesty, Radwan/Grzegorzewski
Źródło:
Materiał nadesłany
Ruch Muzyczny nr 4/2015