Smutni i zdezorientowani byli aktorzy Teatru Miejskiego w Gdyni, gdy mimo nawoływań nie wyszedł na scenę Waldemar Śmigasiewicz, który wyreżyserował ostatnio w Gdyni "Ferdydurke" Gombrowicza. Aktorzy mieli dla reżysera dowcipny, nawiązujący do sztuki, upominek: kolorowy tornister z napisem "Waldóś" i pęk baloników. Ani reżyser, ani scenograf Maciej Preyer nie pojawili się już jednak po premierze, chociaż przed spektaklem jeszcze w teatrze byli. Domysłom nie było końca, a wśród gości szybko przyjęła się wersja o kłótni z dyrekcją jako o bezpośrednim powodzie wyjazdu artystów z Gdyni. Indagowani na ten temat aktorzy zachowali pełną dyskrecję. Ba, nawet z przekonaniem zapewniali, że poszukiwani twórcy tkwią gdzieś za kulisami, tylko nie mają ochoty pokazywać się publicznie. Takiej jednomyślności i solidarności w zespole mogą gdyńskiemu teatrowi śmiało pozazdrościć inni.
Źródło:
Materiał nadesłany
"Dziennik Bałtycki" nr 258