W Bydgoszczy mogą powtarzać sobie, że w stojącym ostatnio awangardą i dobrze zarządzanym przez Pawła Łysaka teatrze przeprowadzono kolejny eksperyment. Dotychczas bowiem na teatralnych festiwalach spektakle oceniali pospołu artyści i krytycy. I dbano o to, by nie byli w żaden sposób związani ze stającymi w konkursowe szranki. Na Prapremierach tymczasem stało się inaczej - pisze Jacek Wakar w Dzienniku - dodatku Kultura.
Osobliwe atrakcje fundują nam ostatnio jurorzy znaczących polskich festiwali. Na pierwszy ogień poszło gremium pod kierunkiem Roberta Glińskiego oceniające filmy w Gdyni. Nie dość, że kuriozalną decyzją premiującą przeciętną "Małą Moskwę" Waldemara Krzystka kosztem dzieł Szumowskiej, Skolimowskiego i Rosy de facto ukamieniowało Bogu ducha winnego Krzystka i jego film, to potem jeszcze głosami kolejnych jurorów się od swego werdyktu odcinało... Myślałem wtedy ze złośliwą satysfakcją, że teatralne środowisko od tak chorych sytuacji na szczęście jest wolne. Błogi nastrój nie trwał jednak długo. Oglądając nowy spektakl Jana Klaty na bydgoskim Festiwalu Prapremier, dowiedziałem się, że tamtejsze jury składa się ledwie z trzech osób. Zaoszczędzili na gażach - pomyślałem. A potem okazało się, że pracują w nim Krzysztof Mieszkowski, dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu, Jan Buchwald, szef warszawskiego Powszechnego oraz kierujący łód