Siłą teatru jest wspólnota. Zwłaszcza taka, którą stać na to, by miast srożyć się na swoich wrogów, móc się z nich ponabijać. Śmiechem może mordować bez litości. Na śmierć - pisze Jacek Sieradzki w Odrze.
Grupa przeciwników teatru Jana Klaty, usiłując zerwać spektakl "Do Damaszku", krzyczała gromko "hańba!". Bardzo prędko ich adwersarze dokonali wrogiego przejęcia tego okrzyku. Słyszałem jajcarskie, basowe "hańba!" z towarzyszeniem śmiechu i oklasków na krakowskiej "Boskiej Komedii", gdy z głośników Starego Teatru słodki głos Anny Dymnej obwieszczał, że widzowie przeszkadzający aktorom będą wypraszani. Ponoć także na wrocławskiej premierze "Kronosa" zbiorowy okrzyk nader skutecznie zintegrował widownię. Pytanie tylko, jak długo taki koncept zadziała. Jak liczna jest publiczność na tyle świadoma szczegółów teatralnych wojenek, by, jak należy, kupować dowcip. Czy to tylko widzowie premiery? Pierwszych kilku spektakli, na małej scenie może ośmiu, na dużej - dwóch trzech? Bo chyba nie więcej. A następni? Jak ich integrować, dopraszać do wspólnoty? W styczniu minęła dwudziesta piąta rocznica śmierci Zygmunta Hübnera (na zdjęciu) . Art