EN

20.02.1991 Wersja do druku

Dymy i maski

Tytuł to wcale nie cyniczna ironia. Najlepsze w najnowszej premierze tarnowskiego teatru ("Mio, mój Mio" we­dług Astrid Lindgren) są właśnie dymy i maski. Dymy - w pięknie rozwiązanej scenie spotkania z Płatnerzem, kie­dy to nawet dziesiąty rząd widzów tonie w gryzących oparach, i maski, które w II ak­cie, zdecydowanie lepszym, tak wspaniale straszą. Gorzej jest z aktorstwem. Wydaje się, że reżyser spektaklu Włodzi­mierz Fełenczak za bardzo za­wierzył maszynerii lalkowego teatru i pozostawił aktorów samych sobie. Nie myślę na­wet o epizodach. Główni bo­haterowie: Bo (Wilhelm Olsson) Mio (Bogusław Suszka) i Ben­ka, Jum-Jum (Grzegorz Jani­szewski) krzyczą na siebie albo recytują i szczególnie w I akcie jest to wyraźnym dysonansem wobec szczególne­go rodzaju harmonii zapisa­nej w powieści Lindgren. II akt jest, jak już wspomnia­łem, lepszy, plastycznie po­myślany, wypełniony efekta­mi, których w tego rodzaju teatrze nie można bagateliz

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Dymy i maski

Źródło:

Materiał nadesłany

Czas Krakowski nr 43

Autor:

Jacek Głomb

Data:

20.02.1991

Realizacje repertuarowe