"Kalina" Magdaleny Zaniewskiej w reż. Agaty Biziuk w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Jacek Sieradzki, członek Komisji Artystycznej XXIII Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
To nazwisko, tak użyte, to jeden z kluczy do przedstawienia. Pada w anegdocie, gdzieś na początku. Szare lata sześćdziesiąte, kolejka do mięsnego, oczywiście nie mieszcząca się w sklepie, wijąca się przed drzwiami, po ulicy. Naprzeciwko balkon, na balkonie aktorka w peniuarze, z kawą. I szemrania, syki, obelgi. Że do roboty wstawać nie musi, w dupie się poprzewracało, podfruwajka jedna. Nie mówią o niej nazwiskiem znanym z teatralnego afisza i z filmowych czołówek: Jędrusik. Nie mówią Kalina, choć imię jest w użyciu na scenie, piosenka "Kalinowe serce" już powstała, albo powstanie za chwilę. Mówią "Dygatowa". Jak w gadaninie o nielubianej sąsiadce. O tej d., co porządnym mężczyznom rodziny rozbija. O tej, co by chciała być bóg wie czym, a trzeba ją ściągnąć na własny poziom, uzwyczajnić, poszarzeć. Niech się nie pyszni. Straszna moc bezinteresownej złości jest w tonie, melodii, brzmieniu tego wysyczanego nienawistnie nazwiska. To