"Dwunastu gniewnych ludzi" w reż. Radosława Rychcika w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Stefan Drajewski w Polsce Głosie Wielkopolskim.
Najpierw był teatr telewizji Reginalda Rose. Na jego podstawie Sidney Lumet nakręcił głośny film "Dwunastu gniewnych ludzi". Historia zatoczyła koło i temat wrócił na scenę teatralną. Szkoda tylko, że został przez aktorów zatupany. Pusta przestrzeń sceny wcinająca się w widownię. Dwanaście mikrofonów jakby żywcem wyjętych z lat 50. ubiegłego stulecia (akcja filmu toczy się w Ameryce w połowie lat 50. właśnie). Dwunastu członków rady przysięgłych w czarnych smokingach i białych skarpetkach. Dobrze dobrani, odzwierciedlają różne środowiska, różne zawody, charaktery, typy osobowości Żadnych rekwizytów sądowych. Tylko kaskady słów, z których muszą zbudować otaczającą ich rzeczywistości i najważniejsze - wydać wyrok. Jedność miejsca, czasu i akcji sprzyja teatralnej umowności: publiczność staje się niewidocznym świadkiem (ścianą) dla przysięgłych, którzy nie mają nic innego do roboty, tylko gadanie. Problem jest zasadniczy