„XD. Dramma per musica” w reż. Aleksandry Matlingiewicz i Jacka Sotomskiego w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Pisze Dominik Gac, członek Komisji Artystycznej 30. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
„Nieważne, czy konstrukcja się klei, czy ma to w ogóle sens i czy mogłoby wydarzyć się naprawdę (…) Ważny jest element oszołomienia (…) przyjemny efekt skołowania”, napisała Sylwia Chutnik we wstępie do Pastrami,książkowego zbioru opowiadań Malcolma XD. A właściwie nie opowiadań, jeno past. Co to pasta? Czytacie ten tekst w Internecie, więc dobrze wiecie, a jak nie wiecie, to google.com, polecam. Niegrzecznie napisałem? Wyjaśnić powinienem? Jesteśmy w Internecie! XD.
Wracając do Pastrami i skrytego za pseudonimem autora. To król past, jak lew król dżungli. Jedną nawet zekranizowano – jako pierwszą w historii Polski, bo na świecie to nie wiem (tak, pytałem google, dzięki za radę). Mianowicie tę najsłynniejszą z incipitem „mój stary to fanatyk wędkarstwa”. Efekt był umiarkowany, aczkolwiek Piotr Cyrwus w roli Jego Starego znakomity. Problemem krótkometrażowego filmu Fanatyk (2017)była poważna obyczajowo-socjologiczna rama nałożona na komiczny i absurdalny tekst. Nie tędy droga. Wiedzą o tym Jacek Sotomski (reżyseria, adaptacja, muzyka) i Aleksandra Matlingiewicz (choreografia, reżyseria). Duet na scenie Teatru Współczesnego w Szczecinie zaadaptował dwa teksty ze wspomnianego zbioru: Złotą piwnicę i Windę. Wracając jeszcze do Sylwii Chutnik. Ma łeb, mądrze napisała. Dokładnie to jest w spektaklu XD. dramma per musica ważne – oszołomienie oraz skołowanie; i dokładnie to jest nieważne – czy się klei, czy ma sens i prawdopodobieństwo.
Aczkolwiek klei się też nieźle i z sensem nienajgorzej, bo co prawda jest i pure nonsens, jest i monty python, a nawet echo złotych lat rodzimej komedii (spod znaku Kondratiuka i Piwowskiego), to wszystko jednak mniej ważne (ważne jest przestrzeganie przepisów BHP xD). Twórcy konstruują teatr przemiany. To znaczy taki, z którego wyjdziemy inni, niż weszliśmy. Liczba mnoga jest tu kluczowa, ponieważ nie o jednostkę idzie artystom, a o wspólnotę, o naród. Romantyzm jak w mordę strzelił. Historie o spotkaniach wspólnoty mieszkaniowej znakomicie się do tej operacji nadają. Konsylia owe odbywają się w Kanciapie, czyli piwnicy jednego z warszawskich bloków, gdzie być może pożydowskie leży złoto, a ponad wszelką wątpliwość czuć kiszonymi ogórkami. Gdzie mieszkańcy sami są jak ogórki (te normalne „z działki, co trochę wyrosły, a trochę nie, bo człowiek nie zawsze miał czas”), ale zjawiają się też postacie „typu PREMIUM” jak ogórki „importowane z Danii, gdzie wszystko się podlewa sterowanym komputerowo systemem nawadniającym z certyfikatem unijnym NATURA 9000”.
Taką bohaterką jest Dyrektorka firmy co robi windy (Grażyna Madej). W ramach prezentacji systemu ochronnego COBRA PROTECT, który zapewnia ścianom odporność na zarysowania, mieszkańcy reprodukują istniejące w ich dotychczasowej windzie napisy. Gdy już wszystkie bluzgi sobie przypomną i pan Marian (Maciej Łączyński) je w blasze kluczami wydrapie, atmosfera podbitewnej sięgnie temperatury. Każdy został obrażony, każdy też obraził, ale nie każdy każdego po równo! W poszukiwaniu wspólnego mianownika, na którym oprzeć można rozejm, pada propozycja słowa POLSKA. Marian ryje więc (co widz musi sobie wyobrazić) zaklęcie na niewidzialnej ścianie nieistniejącej windy, która, jeśli gdziekolwiek kiedykolwiek pojedzie, to najpewniej ani w górę, ani w dół, jeno w bok – Adasiowi Miauczyńskiemu na złość. „Natomiast efekt był nie najlepszy, bo na środku było POLSKA, a dookoła te wszystkie straszne rzeczy (…) postanowiono, że trzeba jasno przekazać, że tak właśnie w Polsce nie jest, tylko zupełnie odwrotnie, więc do POLSKA dorysowano szubienicę, na tej samej zasadzie co do gwiazdy Dawida”. Ma oko, ma ucho ten Malcolm. Zręcznie chwyta realia i skutecznie, kilkoma kreskami, przenosi je na tyleż rodzajowe, co satyryczne komiksowe szkice. Zupełnie inaczej postąpili Matlingiewicz i Sotomski.
Wizualnie jest Dramma per musica co się zowie dworska, choć scena Nowe Sytuacje ciasna przecież i skromna. Skromny jest też materiał literacki, za to konwencja, hoho! – opera i barok. Przepych, kolor, fantazja. Scenografia (Eternal Engine, czyli Martix Navrot i Jagoda Wójtowicz) to plansza na pyszne kostiumy (Mikołaj Dziedzic). W karaluszy pancerz ubrano na przykład Arkadiusza Buszko, który swoją postać rysuje kreską krzywą i szaloną. Łączy cyrkowy powidok i parodię Kafkowskiego mroku. Ma też Buszko scenę wspaniałą. Tekst podaje się tu przeważnie w formie recytatyw, ale tym razem można mówić o arii. Modyfikowany w czasie rzeczywistym głos aktora zaczyna trafiać w te same nuty, których dotykał Jerzy Cnota jako refrenista w jednej z najwspanialszych scen polskiego kina, którą Tadeusz Konwicki zmieścił w arcydzielnym Jak daleko stąd, jak blisko. Mniejsza o to, czy twórcy XD… trafiają tu przez przypadek, czy zgodnie z planem. Przypominam: oszołomienie, skołowanie.
Chodzi o to, że nawet jeśli wszystko żart, to reszta furda, o ile śmieszny. Jak to sprawdzić? Moje chichotanie mało ostatecznie miarodajne. Przyglądam się publiczności, najlepszy widok mając na widzów usadzonych wzdłuż dłuższej krawędzi sceny. O ile autor tekstu jest anonimowy, o tyle szczeciński raper Łona nie jest. Oto mój barometr. Działają te żarty na kogoś, kto sam w polszczyźnie rzeźbi i często jej nurt w wały z chrobrego humoru ujmuje? Owszem, działają. A wcale nie muszą, bo co prawda „banał – drobiazg”, ale „najgorsza ta powtarzalność” – nawijał w Co tam, mordo? I odpowiadał sam sobie w refrenie: „Jak leci? A, pomału / od karnawału do karnawału”. Wracamy więc na scenę, gdzie zarówno karnawał, jak i powtarzalność są ważne, są „ultraistotne”.
Na początku spektaklu, po słuchowiskowym fragmencie (aktorzy czytają tekst skryci za kotarą), bohaterowie wchodzą na scenę lekko spróchniałym menuetem, a wprowadza ich i zapowiada mistrz ceremonii. Paweł Niczewski poza tym, że rej wodzi, pilnuje także narracji. W czarnym kapeluszu i białym, błyszczącym cekinami, szlafroko-kożuszku, pewnym tonem i gestem prowadzi nas po narracyjnej pętli, w której raz po raz wraca opowieść o spotkaniu w Kanciapie. Powtarzane teksty stają się coraz krótsze, z coraz większym wypowiadane zniecierpliwieniem, irytacją, wreszcie niedbalstwem. Rzecz się rozpada jak – nie przymierzając – sekwencje w muzyce Williama Basinskiego. Sotomski innych jednak dźwięków szuka, choć też opartych na syntezatorach. Loopowanie w kontekście popularnych dziś duchologicznych narracji zyskało głębszy sens. Chętnie korzystają z niego artyści najmłodszego pokolenia. Choćby Piotr Pacześniak w Podwójnym z frytkami (Teatr Dramatyczny m. st. Warszawy, 2022). Tam też akcja się zapętla, ale nie rozpada, nie redukuje, przeciwnie – modyfikuje i potęguje, symultanicznie powiela.
W XD… redukcja jest kluczowa, prowadzi bowiem do pointy – piosenki Fasolek o ogórku w zielonym garniturku. To element względem oryginału dodany. Wymuszane wcześniej oklaski i porozumiewawcze spojrzenia Niczewskiego rzucane publiczności, zyskują sens i dopełnienie. Cały ten trud wciągnięcia nas w akcję, uczynienia dworzanami, zaowocować powinien wspólnym śpiewaniem. A tym samym przenieść nas do Kanciapy, włączyć do wspólnoty mieszkaniowej bloku pod adresem Polska. I zamiast wyzwisk z windy, nucimy wspólnie dziecięcą piosenkę. Wszyscy jesteśmy ogórkami. Takimi z działki, które wyrosły różne, bo raz się miało czas, a raz nie, i właśnie dlatego są to ogórki PREMIUM. Największą bowiem wartością tej niespełna godzinnej krotochwili, jest nie tyle powaga przesłania, ile skondensowana życzliwość wyłaniająca się z krytycznej autorefleksji.