Nieprawdą jest, jakoby widz teatralny - podkreślam to - oczekiwał tylko zabawy czy rozrywki. Obserwowany ostatnio powrót publiczności, pełne sale - to rezultat propozycji, jakie teatr ma dla widzów. Nie każdy, rzecz jasna, bo najpierw trzeba poznać publiczność, a potem zapraszać ją do teatru. Brak tej wiedzy szybko daje znać o sobie: spektakle adresowane do wszystkich (czyli do nikogo) szybko kończą swój sceniczny żywot.
Wiedzą taką dysponuje wrocławski Teatr Współczesny, co się przekłada na sukces artystyczny i frekwencyjny. Pełna sala na przedstawieniach bieżącego sezonu - ten fakt mówi sam za siebie. Recepta jest niby prosta, ale trudna do zrealizowania. Nie ma pewniaków, które zapełnią salę i kasę. Są interesujące przedstawienia, które pozwalają nam się przejrzeć niczym w zwierciadle. A że lubimy się śmiać z siebie, to już inna sprawa. Dwie ostatnie premiery tego teatru układają się w pewną spójną całość. O nas samych, o naszych przywarach i, niestety, kołtuństwie. Pierwsza to "Cud na Greenpoincie" Edwarda Redlińskiego. Autor niezapomnianej "Konopielki" znakomicie sportretował Polaków na obczyźnie. Jego siedmioletni pobyt w Nowym Jorku zaowocował m.in. wydaną w 1994 roku powieścią "Szczuropolacy", której "Cud" jest sceniczną wersją przygotowaną przez autora. Spektakl, wyreżyserowany przez Zbigniewa Lesienia, jest przenikliwym studium Polaków za g