Za ostatnim pobytem w Paryżu, nieludzko już przymulony nieludzkim uśmieszkiem Giocondy, poszedłem w inną stronę, poszedłem do ludzi, na plac mistrzowskich kasztanów, by zobaczyć teatr, w którym jest toczka w toczkę jak w życiu. Pełno tam tego, co brama, to cichy ansambl im. Litej Mimesis. Pełno tam tego i na każdej scenie to samo i tak samo, jak u ciebie w minionej epoce sukcesów. Wykrzykniki - uuu... aj... oj... uulala... Sztuka wytrawnej konwersacji - yes, baby... no, baby... come on, baby, light my fire... Mlaskająca Bitwa pod Grunwaldem, tyle że rycerze są bez zbroi. I wszędzie to samo fiasko ilościowe - nawet jeśli na scenie było tylko dwoje rycerzy, to i tak było ich więcej niż ludzi na widowni, bo na widowni zawsze byłem tylko ja - frajer z Polski. Tak, frajer naiwny ze mnie był, bo doprawdy skrajnie prostodusznym chłopkiem z Galicji trzeba było być, by się szczerze dziwić, czemuż to, ach, czemuż lud paryski doszczętnie
Tytuł oryginalny
Dwie białe dziewczynki
Źródło:
Materiał nadesłany
Dziennik Polski nr 234