EN

16.02.2022, 14:50 Wersja do druku

Dwa teatry, jedna śmierć

„Śmierć Jana Pawła II” wg scenar. Pawła Dobrowolskiego i Jakuba Skrzywanka w reż. Jakuba Skrzywanka w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Tomasz Domagała na swoim blogu.

fot. Magda Hueckel

W poznańskim spektaklu (tak, wciąż uważam to wydarzenie za spektakl) tak naprawdę poruszyła mnie do głębi scena, gdy Jan Paweł II umiera, a zgromadzeni w pokoju najbliżsi współpracownicy intonują hymn Ciebie Boga wysławiamy. Gdy się głębiej nad tym zastanowić, nie ma w tym nic dziwnego, utwór ten bowiem należy do bogatej tradycji rytuału kościoła katolickiego, a więc dla człowieka takiego jak ja, wychowanego w tej wierze (choć już niepraktykującego), stanowi on nie tylko element liturgii, ale również – za pomocą wspomnień – buduje most między teraźniejszością a dzieciństwem, w którym z jednej strony trochę bezrefleksyjnie i naiwnie (z dzisiejszej perspektywy), z drugiej – szczerze i autentycznie przeżywałem uczestnictwo we wspólnocie kościoła i jego rytuałach. Słowa hymnu od razu przypomniały mi pewną scenę (!), która wydarzyła się w latach 80. w maleńkim wiejskim kościele w Szczaworyżu, gdzie była moja parafia. Jest uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego, wstaje świt, trwa rezurekcyjna procesja. Ja, pięcio-, może sześcioletni, wraz ze szpalerem dziewczynek i chłopców oraz reszty wiernych, przy dźwiękach dzwonków i uroczystych radosnych śpiewów wchodzimy z procesją do rozświetlonego, pełnego kadzidlanego dymu kościoła, i zajmujemy miejsca. Klękamy – i nagle wszystko milknie, ksiądz bowiem podnosi monstrancję i w ciszy nią błogosławi, obwieszczając urbi et orbi, że Bóg zmartwychwstał. Kościelny przynosi figurę Chrystusa z czerwoną chorągwią, stawia ją na ołtarzu, a my wszyscy wstajemy z kolan i śpiewamy Ciebie Boga wysławiamy. Kościół, niczym w opisach Reymonta, trzęsie się w posadach od śpiewu, dzwonienia i radości: „Chrystus Zmartwychwstał!”.

Pamiętam, że było to dla mnie duże przeżycie, ale po latach zajmowania się teatrem wiem już, że było w nim tyle samo mojego zaangażowania, co teatru, bo w gruncie rzeczy scena, którą opisałem, jest częścią kościelnego widowiska, nieustannie od dwóch tysięcy lat w różnych wariantach dokonującego się w przestrzeniach świątyń całego świata; widowiska, z którego przecież wziął swój początek cały nasz świecki teatr. Co ciekawe, w przypadku  obu scen, tej Skrzywankowej (prawdziwej choć nieprawdziwej) i tej mojej, autentycznej, mechanizm teatru jest podobny: zjawisko czy też wydarzenie niemieszczące się w zasięgu narzędzi, jakimi dysponuje człowiek, natychmiast zostaje obleczone w abstrakcyjną opowieść, realizowaną za pomocą teatralnych działań i znaków. Ksiądz, zamiast opowiadać człowiekowi o zmartwychwstaniu, w które nigdy by na płaszczyźnie nauki nie uwierzył, podnosi Chrystusa uosobionego w małym opłatku, intonując Ciebie Boga wysławiamy. On się nam więc objawia w swoim symbolicznym majestacie, a my, wierni, poprzez pieśń uznajemy go Bogiem i jednocześnie wyznajemy swoją wiarę. Podobnie jest w poznańskiej scenie śmierci Jana Pawła – gdy papież umiera i nagle nie wiadomo, co z tym faktem zrobić, jak sobie z tą śmiercią poradzić, jedna z sióstr intonuje tę właśnie pieśń, słusznie czując w swej pełnej wiary duszy, że oto przyszedł Bóg, objawił się w swoim majestacie Pana życia i śmierci, domagając się jednocześnie odpowiedzi, zwłaszcza od współtowarzyszy swojego umiłowanego przecież namiestnika.

Gdy się więc zastanowić na zimno, okaże się, że w spektaklu Skrzywanka wstrząsa przede wszystkim teatr kościelny, oswajający śmierć człowieka swoją dobrze znaną i powtarzaną do znudzenia opowieścią o życiu wiecznym. Robi to być może dlatego, że choć opowiada o najbardziej zagmatwanych sprawach ludzkiej egzystencji, jest prosty i komunikatywny. Z drugiej strony, ponieważ Skrzywanek używa tu kościelnego teatru w nawiasie, w służbie sztuki, staje się on w jednej chwili obnażony i uświadomiony. Okazuje się, że śmierć Wojtyły jest eksploatowana wprawdzie przez Teatr Polski w Poznaniu, ale przede wszystkim przez Kościół na całym świecie, z tym tylko zastrzeżeniem, że stary, schorowany bohater Skrzywanka zostaje zamieniony w świętego, plakatowy przykład męczennika dla wszystkich wierzących. Opowieść służy bowiem nie człowiekowi, a instytucji, wciąż poszukującej nowych form potwierdzania sensu swojego istnienia. Z tej perspektywy pomysł, żeby drobiazgowo odtworzyć kilka ostatnich dni z życia Jana Pawła II jest znakomity, daje bowiem publiczności wydarzenia z 2005 roku oraz spektaklu 2022 (to w dużej mierze ta sama publiczność!) możliwość wejścia do papieskich apartamentów i uczestniczenia w tym, co tam się stało naprawdę, bez ingerencji watykańskich urzędników, piszących – niczym Mateusz Lewita o Jeszui Ha Nocri u Bułhakowa – alternatywną wersję wydarzeń z życia swojego szefa. Jako że prawdziwy (wzięty z dokumentów oraz doświadczenia ludzi pracujących w opiece paliatywnej) obraz ostatnich godzin Jana Pawła II przepuszczony zostaje przez nieprawdziwą z zasady maszynerię teatru, w jakiś magiczny sposób na powrót staje się prawdą, i to od razu podważającą wymyśloną przez kościół podkolorowaną opowieść o jego drodze do świętości. Warto też zauważyć, że Skrzywanek nie podważa tej drugiej opowieści kościoła – o obłaskawianiu śmierci poprzez teatralne liturgiczne rytuały. Co więcej, on tych rytuałów używa w swoim spektaklu na serio, nie mając zresztą wyjścia, gdyż spektakl opiera się z zasady na drobiazgowej rekonstrukcji wydarzeń. Jakby nie było, robią one potężne wrażenie, oddzielając przestrzeń dobrego kościelnego teatru od tego złego, wymyślanego na siłę. Pokazują też w moim odczuciu drogę, która może ocalić tę instytucję, czyli powrót do źródeł i sensów jego istnienia z jednoczesnym porzuceniem polityki. Tylko czy taka diametralna zmiana koncepcji działania jest w ogóle możliwa?

fot. Magda Hueckel

Opowieść o śmierci Papieża – nadczłowieka, postaci santo subito, świętej natychmiast, kroczącej (nie idącej) drogą Jezusa Chrystusa – to opowieść z gruntu fałszywa i o tym też jest spektakl Skrzywanka. Jednym bowiem z dogmatów katolickiej religii, powtarzanych do znudzenia zarówno na lekcjach religii, jak i w liturgii, jest kwestia człowieczeństwa Chrystusa, który stał się człowiekiem dla naszego zbawienia. Chrystus rodzi się jako człowiek, żeby przeżyć ludzkie życie z całym dobrodziejstwem inwentarza, musi też ponieść męczeńską śmierć, żeby nas wszystkich zbawić. Nic, co ludzkie, nie jest mu oszczędzone, nam zaś nie powinny być oszczędzone wszelkie fizyczne konsekwencje tego faktu, są one bowiem częścią naszego życia. Z tego założenia, jak pamiętacie, wyszedł Mel Gibson w Pasji, tworząc film pełen ekshibicjonistycznej wręcz przemocy, przez co trudny do zniesienia, ale próbujący rzeczywiście mierzyć z dogmatem wcielenia. Narracja więc Kościoła, pełna radości umierania, poświęcenia, czystości zarówno wewnętrznej jak i zewnętrznej, była może i pokrzepiająca dla wiernych, ale niezgodna z istotą wiary. Droga Chrystusa to bowiem droga wejścia do prawdziwego świata człowieka, świata kremówek, ale i wenflonów, nart i kajaków, ale i wózka inwalidzkiego, Barki, śpiewanej na czuwaniu w Częstochowie, ale i charczenia po tracheotomii, dlatego Skrzywanek w moim pojęciu jest znacznie bliżej Chrystusa (jeśli przyjąć kryteria ewangeliczne) niż kościół powszechny, o polskim w ogóle już nie wspominając. Warto też zauważyć, że tylko takie przeżycie – pełne, z własnym doświadczeniem tego, co miłe i co niemiłe – prowadzi do głębokiej, wewnętrznej przemiany czy do zrozumienia istoty tak radykalnie funkcjonującej wiary. Kremówki i narty prowadzą wprost do kramów odpustowych i sklepików z okolicznościowymi pamiątkami (jest taki w poznańskim teatrze), w których robi się czysty pieniądz, wyprzedając po kawałku skarby autentycznej wiary w Chrystusa i jego opowieść.  

Przedstawienie przerywane jest filmikami, w których różni ludzie opowiadają o doświadczeniu tego, co wydarzyło się w ich życiu 2 kwietnia 2005 roku bądź o swoim stosunku do Jana Pawła II. Te narracje (kolejne moim zdaniem skompromitowane próby opowieści o tym wydarzeniu) budują niestety sztuczny obraz recepcji tej postaci. Nie podobały mi się te filmiki, gdyż bazując na nagraniu osób podstawionych, były sztuczne, a tu by się przydało naprawdę „zapytać ulicę”, żeby nie manipulować niczym kościół narracją ludu, tylko oprzeć się na autentycznych wypowiedziach. Nawet jeśli miałoby to być kolejne piętro „teatru w teatrze”. A być może błąd popełnił tu reżyser, stawiając nieodpowiednie pytania? Ludzie ci plotą androny o tym, co robili tego dnia i samym Janie Pawle, sam spektakl opowiada zaś przede wszystkim o śmierci Jana Pawła II. Może więc warto było zadać pytanie, kto tam wtedy umarł, jak ludzie postrzegali wtedy i dziś jego śmierć, bo o śmierci to przecież spektakl, o Kościele dopiero gdzieś na drugim planie, sam już nie wiem. Jakkolwiek by jednak nie było, owe narracje choć nieco wątpliwe, i tak pracują na przedstawienie, a to dlatego, że obnażają w sumie jałowość wszystkich ludzkich opowieści o śmierci człowieka. Co by bowiem nie powiedzieć o funkcji Karola Wojtyły czy odpowiedzialności za różne sprawy, i tak wszystko skończyło się na poziomie monitora z zerowym tętnem i saturacją. Możemy oczywiście na poziomie biologii i w przestrzeni publicznej balsamować jego ciało (żeby nie śmierdział jak ojciec Zosima w Braciach Karamazow, bo wierni mogliby stracić wiarę), malować, żeby ładniej wyglądał czy robić bekę z Barki lub określać go obrońcą pedofili, nie zmieni to faktu, że umarł człowiek, a my – mimo tego, że to właśnie on trzymał klucze do jednej z najistotniejszych opowieści, tłumaczącej nam sens śmierci, naszego życia i świata w ogóle – dalej nic nie wiemy. No, może poza tym, że ta jego opowieść jest tyle samo warta, co inne, czyli nic. Uderzyło mnie jeszcze jedno w spektaklu Skrzywanka, w tej właśnie scenie z Te Deum laudamus, ale i w trakcie Litanii do Wszystkich Świętych, śpiewanej przez procesję kardynałów czy Salve Regina w scenie kruszenia pierścienia, że Kościół mimo swojej skompromitowanej reputacji, zawdzięczanej tylko i wyłącznie cynicznym funkcjonariuszom, ma wciąż do dyspozycji piękną opowieść i znakomicie wymyślony teatr do jej prezentowania. Skorzystał z niego Jakub Skrzywanek ze swoim zespołem i skorzystałem z niego ja, widz obu tych teatrów, szkoda, że sam kościół tego nie umie, ale to już nie nasz problem.

Spektakl jest znakomicie zrobiony i zagrany. Na wspomnienie na pewno zasługuje scenografia Agaty Skwarczyńskiej – niczego tam nie ma za dużo, niczego nie brakuje, jesteśmy w sterylnym i schludnym pokoju umierającego człowieka, a jednocześnie pod kopułą Bazyliki św. Piotra, bo przecież bohater spektaklu to zarazem człowiek i papież. Znakomita jest choreografia Agnieszki Kryst, bez której nie byłoby wiarygodności całego tego zrytualizowanego świata, aczkolwiek najważniejsza w jej pracy wydaje mi się pomoc Michałowi Kalecie w stworzeniu roli tytułowej. Wiarygodność opowieści ciałem schorowanego starca wymagała bowiem niezwykle precyzyjnego ruchu scenicznego, a pracę choreografki widać tu w każdym momencie. To zresztą spektakl, w którym do momentu śmierci, ciało i jego niemoc jest głównym bohaterem, nie mogło więc być inaczej. Michał Kaleta tworzy jedną z najbardziej wstrząsających kreacji tego sezonu. Oparta jest ona tylko na pracy ciała i stuprocentowej scenicznej obecności. To już nawet nie rola, a performatywna obecność aktora na scenie. Zestawiona tu z teatrem opowieści staje się nie tylko podstawą scenicznego napięcia, ale jakimś kolejnym poziomem tej opowieści, zbudowanej w gruncie rzeczy na relacji między człowiekiem a instytucją, aktorem i teatrem, w którym on występuje. Może dlatego właśnie spektakl Skrzywanka wydaje się wielu komentatorom czymś więcej niż teatrem? Muzyka Karola Nepelskiego, którego jestem fanem, generalnie mi się podobała, choć scena z makijażystką jest tu wyjątkiem, gdyż italo disco poprzez swoją niczym nieumotywowaną głośność było tu nazbyt prowokujące. Scena ta traci w stosunku do innych status realistyczny, co narusza strukturę spektaklu, jest też zbyt ostentacyjna w prezentowaniu poglądów twórców na kwestię Kościoła, a tu przecież chodziło o coś zupełnie odwrotnego.  Warto pamiętać, że mniej, znaczy więcej. Reszcie Zespołu po prostu gratuluję, wasza praca jest naprawdę godna podziwu.  

Skrzywanek zrobił znakomity spektakl. Kazał nam posiedzieć w pokoju umierającego człowieka i postawił arcyważne pytania. Odpowiedzi na nie, o ile się pojawią, nie będą świadczyć o Janie Pawle II, Kościele czy wierze, ale o nas samych. Są one jednak tak ważne i osobiste, że nie pozostaje Państwu nic innego, jak tylko wybrać się do Polskiego i się z nimi zmierzyć. Tak po prostu. Ze swojej strony, gwarantuję, że zapamiętacie tę wizytę na zawsze.

fot. Magda Hueckel

Tytuł oryginalny

Dwa teatry, jedna śmierć – o spektaklu “Śmierć Jana Pawła II” w reż. Jakuba Skrzywanka w Teatrze Polskim w Poznaniu

Źródło:

domagalasiekultury.pl
Link do źródła