Gdy w 1946 r. "Dwa teatry" Jerzego Szaniawskiego wchodziły na afisz, trafiały w sedno dyskusji literackich wyjątkowej żarliwości. Dyskusji o zakresie realizmu. Dwadzieścia lat wystarczyło, żeby sztuka nabrała wymowy biegunowo innej i kanonu nieomal klasycznego. "Dwa teatry", przypominane obecnie przez Teatr Współczesny, są pozycją jakby z żelaznego repertuaru. Co starszy widz dosłyszy w sztuce głosy dawnych sporów, ale polemicznego ognia nie odczuje. Do młodszych dotrze przede wszystkim to, co jest w niej fundamentalne i nieprzemijające, co określa istotę teatru, jego funkcje i cel. W inscenizacji Teatru Współczesnego wyraźnie nie o dwa, lecz o jeden teatr chodzi. Końcowa scena ulega nawet malej zmianie. Dyrektor "Małego Zwierciadła" nie umiera, a jego wejście w "Teatr Snów" rozegrane jest na zasadzie autentycznego snu, snu z gatunku proroczych. Można powiedzieć, że przedstawienie jest o mechanice, albo o poetyce teatru. Rozbicie konwencji na realistycz
Tytuł oryginalny
"Dwa teatry" czy jeden?
Źródło:
Materiał nadesłany
Express Wieczorny nr 169