Po premierach - wrocławskiej i warszawskiej - "Czwartej siostry" dały się słyszeć głosy rozczarowania: Janusz Głowacki w swojej najnowszej sztuce nie zawarł żadnej oryginalnej syntezy przemian współczesnej Rosji. W samej rzeczy: nie zawarł. Podobnie jak nie udało się to paru innym, zacnym myślicielom. Czy jest to powód do pretensji?
Narzekamy na dramaturgię, że nie ma ochoty zajmować się współczesnym światem, że odwraca się nie tylko od polityki, ale i od wszelkich kwestii publicznych, zamykając się w introwertycznych eksperymentach albo narcystycznie przeglądając się w lustrze. Głowacki tymczasem wziął kanwę z pierwszych stron gazet. Kanwę fascynującą: kruszenie się spoiw i filarów gigantycznego gmachu rosyjskiego państwa, walenie się imperium, które, jak się zdaje, zawsze stało na glinianych nogach, ale szkody swą katastrofą może wciąż narobić co niemiara. Pisarz zadbał o aktualność tekstu, są w nim i wyczyny mafii, i echa wojny z Czeczenią, i bomby podkładane w moskiewskich dzielnicach mieszkaniowych. Zapłacił za to pośpiesznością i płytkością realiów. Aliści doprawdy nic nie wskazuje, by stawiał sobie zadanie przeorania na wskroś rosyjskiej duszy, niczym nowy Dostojewski. " Czwarta siostra" jest grą - całkowicie świadomą - literackimi i kulturowymi stere