Niebywale ekskluzywna oficyna Austeria wydała z ogromnym pietyzmem wykład Krzysztofa Warlikowskiego Czy wierzycie w duchy? odczytany 3 października 2022 w Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie i stanowiący odpowiedź na przyznanie owemu reżyserowi tytułu doktora honoris causa tej uczelni.
Moją uwagę w wywodach Warlikowskiego – napisanych rzecz jasna z pomocą dramaturga Piotra Gruszczyńskiego – przyciągnęły dygresje historyczne z politycznymi konkluzjami dotyczącymi konserwatywnych ugrupowań rządzących od roku 2015 w Polsce.
„Pasmo historycznych klęsk, jakie poniosła Polska wraz z ich licznymi ofiarami, rozwinęły zamiłowanie i skłonność do samobójstwa. Obecne władze, nie mając do zaoferowania żadnej wizji na przyszłość, zajmują się propagowaniem kultu ofiarnictwa i niepotrzebnej śmierci i fałszują znaczącą część historii. Powstanie warszawskie to powstanie Polaków przeciwko Niemcom rozpoczęte w sierpniu 1944 roku i przegrane. A wcześniejsze powstanie w getcie warszawskim w kwietniu 1943? Czyż nie było także powstaniem warszawskim? W jednym i drugim wypadku nie było żadnej szansy na zwycięstwo. Polacy walczyli w obronie honoru, a polscy Żydzi o godną śmierć. Ale tylko jedno z tych powstań, powstanie warszawskie, stało się w Polsce narodowym mitem. Przywłaszczyli je sobie nacjonaliści, czyniąc z niego swój symbol – symbol polskich ruchów neofaszystowskich. Cóż za ironia!”
Nie jestem w stanie odgadnąć, jakie polskie ruchy neofaszystowskie uczyniły jakoby z powstania warszawskiego swój symbol. Mam nadzieję, że Warlikowski, mówiąc o nacjonalistach, jednak nie miał na myśli Lecha Kaczyńskiego, który jako prezydent Warszawy nadał rocznicom wybuchu powstania 1 sierpnia odpowiednią rangę i oprawę oraz w 2004 roku utworzył na Woli jego muzeum. Nie rozumiem, dlaczego oddawanie przez prawicę sprawiedliwości Polakom walczącym o odzyskanie niepodległości, a skazywanym przez komunistów na niepamięć, jest szkodliwym szerzeniem „kultu ofiarnictwa i niepotrzebnej śmierci”? Nie powiodło się ono zresztą w dziedzinie teatru czy filmu, bo nie powstały dzieła wybitne albo miały niedostateczny rezonans. Ale czy uporczywe przypominanie ofiar Zagłady – dokonywane przez historyków i twórców żydowskich, a także Warlikowskiego, w ślad za utworami Hanny Krall, w wielu jego spektaklach, w tym w ostatnim Odyseja. Opowieść dla Hollywood – nie jest czymś zbliżonym?
Warlikowski dziwi się, że powstanie z 1944 stało się w Polsce mitem. A przecież powstanie w getcie stało się mitem w Izraelu, gdzie emigrowali polscy Żydzi, szczególnie po 1948 roku. Ocaleni działacze Żydowskiej Organizacji Bojowej, skupieni wokół Icchaka Cukiermana i Cywii Lubetkin, założyli 19 kwietnia 1949 Kibuc Bohaterów Gett. Rok później powstało w nim Muzeum Bojowników Gett. Od 1951 roku obchodzone jest natomiast w Izraelu w okolicach 19 kwietnia, na pamiątkę powstania w getcie warszawskim, ruchome święto Dzień Pamięci o Zagładzie – Jom ha-Szoah. Izraelscy Żydzi zamierają wówczas przy dźwiękach syren na minutę na ulicach, oddając w ten sposób hołd poległym i pomordowanym. Polacy jedynie naśladują Żydów, od pewnego czasu czcząc w identyczny sposób swych bohaterów i męczenników. Jeśli jest w ich działaniach element desperacji, to wynika z pomniejszania eksterminacji Polaków dokonywanej przez Niemców, a na dodatek przypisywania im także roli współsprawców Zagłady.
Wbrew sugestiom Warlikowskiego oba powstania, z 1943 i 1944, są obchodzone co roku w wolnej Polsce nie tylko przez władze państwowe wszystkich opcji politycznych. Wspominałem dwa lata temu w Mitologizowaniu Edelmana zorganizowane przez „Solidarność” na Muranowie obchody powstania w warszawskim getcie w 1983 roku, w których uczestniczyłem, a rozpędzone przez Służbę Bezpieczeństwa. Władze komunistyczne wtedy obawiały się bowiem zademonstrowanej solidarności polsko-żydowskiej. Oburzają mnie więc poczynania środowisk przede wszystkim lewicowych, od szeregu lat dzielących Polaków na tych, którzy pamiętają jedynie o 19 kwietnia albo czczą wyłącznie 1 sierpnia. Wystąpienie Warlikowskiego w krakowskiej AST niestety miało podobny cel, a przy tym sugerowało, że ci drudzy są nacjonalistami czy wręcz neofaszystami.
Nie jest też prawdą, że powstanie warszawskie było z góry przegrane. Stało się takie dopiero w momencie zatrzymania frontu na linii Wisły przez Związek Sowiecki, w który było politycznie wymierzone. Zbiorowym samobójstwem dowództwa ŻOB-u w podziemnym bunkrze 8 maja 1943 zakończyło się wyłącznie powstanie w getcie.(W warszawskiej Kordegardzie prezentowane są obecnie przedmioty odnalezione w miejscu bunkra przy ulicy Miłej 18 przez pracowników powstającego z inicjatywy Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego Muzeum Getta Warszawskiego.) Żołnierze Armii Krajowej i innych formacji walczących w 1944 po kapitulacji opuścili natomiast miasto jako kombatanci, wywiezieni zaś przez Niemców do obozów jenieckich lub koncentracyjnych raczej nie podejmowali działań autodestrukcyjnych.
„Powstanie w getcie – twierdził Warlikowski 3 października 2022 – długo było pomijane. Jedynie dzięki uporowi grupy osób gotowych wykonać żmudną pracę pamięci i żałoby, zostało na nowo wpisane do historii – przynajmniej historii Warszawy. Polska woli nie pamiętać o getcie.”
Warlikowski, który jest niemal moim rówieśnikiem, jakby zapomniał, że powstanie w getcie było w komunistycznej Polsce czczone zwłaszcza do roku 1968 i po 1983, w przeciwieństwie do warszawskiego, które właśnie „długo było pomijane”. Pomnik Bohaterów Getta został odsłonięty już 19 kwietnia 1948, Powstania Warszawskiego dopiero zaś 1 sierpnia 1989, czyli po upływie ponad czterdziestu lat. Pierwszy dramat nawiązujący do Powstania w Getcie, Wielkanoc Stefana Otwinowskiego, wystawił Leon Schiller zaraz po wojnie, w 1946, w Teatrze Wojska Polskiego w Łodzi. Podobnie Aleksander Ford już w 1948 w filmie Ulica Graniczna ukazał powstanie z 1943. W każdym polskim mieście była ulica Bohaterów Getta Warszawskiego, gdy żołnierzy Armii Krajowej walczących w 1944 komuniści prześladowali, więzili i zabijali. Ale dla Warlikowskiego w Polsce jakby nie było komunizmu ani nie istniał Związek Sowiecki, ponieważ jakoś nigdy się nie pojawiły w jego przedstawieniach bądź wypowiedziach.
„Dybuki wołają do mnie – mówił Warlikowski w AST – z głębi niewidzialnego, dopominając się o własne miejsce w pamięci. A wszechobecny kult polskiej patriotycznej ofiary zaraża kolejne pokolenia, jak ukąszenie zombie, które usiłują wciągnąć nas do swojego grobu klęski.”
Warlikowski od kilkunastu lat spędza większość czasu na Zachodzie, reżyserując w tamtejszych teatrach operowych lub dramatycznych, uczestnicząc w festiwalach teatralnych albo mieszkając w Paryżu. Nie musi się bynajmniej lękać, że zostanie wciągnięty do „grobu klęski”, w każdej chwili może z Polski wyjechać, mimo iż kieruje w niej, na szczególnych prawach, teatrem i ośrodkiem kultury. Ale coraz słabiej Polskę zna, skoro prawdopodobnie daje wiarę relacjom niektórych swych aktorów z Nowego Teatru w Warszawie, od ośmiu lat walczących na pierwszej linii frontu w charakterze lewicowo-liberalnych działaczy politycznych ze sprawującą władzę prawicą. Jako reżyser wybrał uprawianie teatru poza rodzimą tradycją, konsekwentnie ignorując polską literaturę, z wyjątkiem utworów Krall o Zagładzie. Oczywiście ma do tego prawo, ale po co usiłował wpoić pogardę dla wielokulturowego dziedzictwa polskiego i władz państwowych wyłonionych w demokratycznych procedurach studentom AST, skądinąd imienia Stanisława Wyspiańskiego, przy okazji odbierania tytułu doctora honoris causa państwowej uczelni, nie jestem w stanie pojąć. Czyżby uważał, że należy jeszcze pogłębiać i utrwalać istniejące, także w środowisku teatralnym i dewastujące nie tylko życie polityczne, ale również kulturalne, podziały ideologiczne? Akurat w Izraelu władzę znowu przejęła prawica, wywołując radykalną polaryzację społeczeństwa i serię gwałtownych demonstracji ulicznych mających, podobnie jak niedawno w Polsce, powstrzymać reformę sądownictwa. Izrael znalazł się niemal na krawędzi wojny domowej. Dokonane przez Warlikowskiego przeciwstawianie Żydów Polakom, przynajmniej na płaszczyźnie politycznej, stało się więc całkowicie chybione.