EN

4.03.2024, 16:26 Wersja do druku

Dwa grzyby w barszcz

„Melodramat” wg scen. i w reż. Anny Smolar w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Paulina Sygnatowicz w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Magda Hueckel / z arch. Teatru Powszechnego w Warszawie

„Melodramat” Anny Smolar w warszawski Teatrze Powszechnym to spektakl trudny. Trudny temat (mówi o współuzależnieniu), trudna konstrukcja (brak przyczynowo-skutkowej fabuły i wyraźnie zdefiniowanych bohaterów). W efekcie – rzecz trudna w odbiorze. Ale próbująca powiedzieć nam coś ważnego.

W głębi sceny umieszczony jest ogromny głaz. To on stanowi główną część udanej scenografii Anny Met i staje się motywem przewodnim całego spektaklu. Nad sceną powieszono ogromną metalową obręcz. Kolory są ciemne i brudne. Przez dużą część czasu przestrzeń wypełnia dym. Mało optymistyczny to obrazek, bo i temat nie należy do przyjemnych. Bohaterami są Kuba i Krystyna, postaci zaczerpnięte z „Pętli” – opowiadania Marka Hłaski. Na jego podstawie w 1957 roku powstał film z Gustawem Holoubkiem i Aleksandrą Śląską w rolach głównych (był to fabularny debiut Wojciecha Hasa). To właśnie on staje się klamrą dla spektaklu Anny Smolar. Środek wypełniony jest autorskimi, pozornie nie powiązanymi ze sobą scenami z życia głównych bohaterów. A tych reżyserka układa w przeróżnych konfiguracjach.


Każdy jest Krystyną

Smolar, która „Melodramat” nie tylko wyreżyserowała, ale także napisała do niego scenariusz, buduje swój spektakl na wzór kubistycznych obrazów. Rozkłada temat na części, każe przyglądać się bohaterom pod różnymi kątami i na wielu płaszczyznach. Daje o tym znać już w pierwszej scenie, gdy szóstka aktorów uwikłana jest w niepokojący taniec. W jego trakcie upadają i podnoszą się, zawsze wspierani przez partnerów. To sygnał wskazujący, jakiego rodzaju relacji powinniśmy szukać w dalszej, fabularnej, części spektaklu.

Postaci nie mają linearnej konstrukcji. Każdy jest tu Kubą i każdy jest Krystyną. Nie ma znaczenia płeć (tych, którzy traktują spektakl zbyt dosłownie oburzają homoseksualne sceny), zawód (Kuba jest tu m. in. nadużywającym alkoholu aktorem, przedsiębiorcą, któremu nie wyszedł biznes czy mężem zostawionym przez żonę z powodu swoich nałogów), ani status społeczny (Krystyną bywa wybitna aktorka, pilnująca niezapłaconego ZUS-u żona i robiąca karierę wykładowczyni akademicka). To, co łączy bohaterów to relacja w jaką wchodzą – Kuba zawsze jest tym uzależnionym (od alkoholu, narkotyków, telefonu, wreszcie od Krystyny), Krystyna – tą która próbuje usprawiedliwiać nałóg Kuby i ratować go przed pętlą, która powoli zaciska się na jego szyi. Biorąc na siebie ciężar odpowiedzialności za partnerską relację i dalej – za funkcjonowanie rodziny, sama wiesza sobie na szyi sznur, do którego przyczepiony jest ciężki kamień. Gdy wreszcie dojrzewa do tego, aby przeciąć linę, powstrzymuje ją strach.

Zespół aktorski Powszechnego (Karolina Adamczyk, Michał Czachor, Anna Ilczuk, Andrzej Kłak, Julian Świerzewski) wspierany gościnnie przez Karolinę Kraczkowską (która przygotowała także choreografię) znakomicie sobie radzi z tą trudną konstrukcją spektaklu. Wydaje się, że aktorzy doskonale zrozumieli reżyserskie założenia. Nie budują odrębnych emocjonalnie postaci na każdą ze scen, a jednak w każdej z nich jest dużo unikatowej prawdy, która składa się finalnie na figury Kuby i Krystyny. W rezultacie twórcy w postaci Krystyny pozwalają nam doszukać się samych siebie.

Dwa wątki i sytuacja bez wyjścia

Jest w „Melodramacie” mocno wybrzmiewający wątek życia z osobą uzależnioną. Smolar pokazuje mechanizmy, jakie stoją za współuzależnieniem, nie tylko partnera czy partnerki, ale także całego grona osób z otoczenia (świetna jest scena w teatrze, gdy zespół zastanawia się, jak postąpić z kolegą, który będąc pod wpływem alkoholu położył spektakl). Ale jest też motyw pokazujący obraz kobiety, jako Dobrej Żony (takiego sformułowania użyto w opisie spektaklu). Tej, która musi (a może chce?) starać się bardziej, która bierze na siebie wszystkie obowiązki, która troszczy się i pamięta za innych. Wreszcie tej, która sama próbuje ogarniać całą rzeczywistość – zawodową, rodzinną, społeczną. I której brakuje siły, aby powiedzieć „dość”.

Dwa tak mocne i tak ważne tematy na jeden spektakl to dużo. Zarówno dla widza, który musi włożyć sporo intelektualnego wysiłku, aby w pierwszym akcie odnaleźć się w konstrukcji spektaklu, jak i dla samej reżyserki, która w drugim akcie próbuje powiązać te dwa wątki i znaleźć dla nich uzasadnienie. Wydaje się przy tym, że nie do końca wierzy w swojego widza. W końcowym monologu świetna Anna Ilczuk, trzymając w rękach kamień wprost mówi o tym, jak duży ciężar na sobie nosi i że boi się go zrzucić. To fragment, z którym wiele z nas może się utożsamiać. Problem w tym, że nie jest szczególnie odkrywczy. Dużo ciekawszym wydawałoby się powiedzenie, jak można to zrobić. Boję się jednak, że żadna z nas, Krystyn, tego nie wie. I nie wie też Anna Smolar. Dlatego właśnie „Melodramat” jest w gruncie rzeczy spektaklem niesłychanie ważnym i przy tym, jak „Pętla” Hłaski czy Hasa, cholernie przygnębiającym.

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła