„Oczy tej małej” Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk i Wawrzyńca Kostrzewskiego w reż. Wawrzyńca Kostrzewskiego, w Teatrze Studyjnym PWSFTviT w Łodzi. Pisze Piotr Grobliński w e-kalejdoskopie.
Błękit oczu tej małej i błękit małej planety widzianej z kosmosu. A pomiędzy nimi błękit nieba, na którym zbierają się ciemne chmury historii. Tak można by podsumować sztukę Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk i Wawrzyńca Kostrzewskiego, którą jako swój spektakl dyplomowy przygotowali studenci Wydziału Aktorskiego Szkoły Filmowej w Łodzi. Pisze Piotr Grobliński.
„Oczy tej małej” w autorskiej reżyserii Kostrzewskiego to oparta na prawdziwej historii opowieść o zmaganiu się z systemem, odnajdywaniu własnej tożsamości i przyspieszonym dojrzewaniu w trudnym czasie. Akcja rozgrywa się w Warszawie w 1968 i 1969 roku. Druga data wiąże się z lądowaniem amerykańskiego statku kosmicznego na Księżycu, które w przedstawieniu otwiera przestrzeń dla metafory. Pierwsza z wydarzeniami marcowymi i antysemicką kampanią władz, która zmienia życie rodziny głównego bohatera – młodego chłopaka o imieniu Jurek. Jego ojciec przez lata nawet najbliższym nie mówił o swoim żydowskim pochodzeniu. Ale w marcu’68 ktoś ujawnił ten fakt i w czasie antysemickiej nagonki rodzina została zmuszona do emigracji. Ojciec, matka, młodszy brat, siostra i Jurek – wszyscy dostali paszporty i bilety w jedną stronę. Jerzy K. (ach te literackie aluzje!) dostał jednak coś jeszcze, dostał… zakaz wyjazdu z powodu nabytych w wojsku umiejętności obsługi radiostacji. Ma więc nakaz wyjazdu i jednocześnie zakaz wyjazdu – iście kafkowska sytuacja. Nie mogąc (nie chcąc) emigrować, toczy walkę z urzędami i nielegalnie pomieszkuje w swoim – nie swoim już domu, gdzie odwiedzają go znajomi, zmarli przodkowie, ulubione postaci literackie i pewna piękna dziewczyna. Jego sytuacja trochę przypomina losy Józefa K., a trochę film „Terminal”.
Aluzji kulturowych jest tu zresztą cała masa – dla władz wydających zgody na wyjazd jest „człowiekiem bez właściwości” przemieszczania się, a gdy składa kolejne podanie, urzędniczka wita go słowami Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej o niewidzeniu się od miesiąca (jest w nim zresztą beznadziejnie zakochana). Przywoływany jest Dante i „Dziady”, wspominani Orwell i Tyrmand, śpiewani Agnieszka Osiecka i Jeremi Przybora. Na scenie pojawiają się Winnetou i Amelia Earhart. Nie za dużo? Wbrew pozorom nie. To nieco postmodernistyczne bogactwo, te projekcje, piosenki, elementy fantastyki, inteligentny dowcip – wszystko to, odmierzone w precyzyjnych proporcjach, tworzy spójną całość. Jednocześnie rozbraja patos opowieści o tragicznych wydarzeniach i uniwersalizuje przekaz tekstu. Bo przecież nie tylko o marzec’68 tu chodzi. Raczej o sytuację, w której okoliczności zmuszają nas do zastanowienia się nad własną tożsamością. Kim jestem, kto jest moim bliskim, do jakiego Boga mam się modlić?
Realia PRL-u dla młodego pokolenia powoli stają się zamierzchłą historią (jedna z aktorek przez pomyłkę powiedziała nawet o Polskiej Republice Ludowej). Dlatego przedstawienie o marcu’68 mogło się przerodzić w inscenizowaną prelekcję historyczną. Takie wrażenie odniosłem tylko przez moment, gdy podczas prywatki jedna z bohaterek opowiadała pozostałym o manifestacjach na uniwersytecie. Dla mnie twórcy przedstawienia więcej powiedzieli o tamtej epoce sceną, w której Winnetou, chcąc zrozumieć sytuację, pyta Jurka, co znaczy imię waszego wodza. Ten zgodnie z prawdą odpowiada, że Gomułka (mniejsza o ortografię) to kawał sera suszony na kamień.
Spektakl dobrze się ogląda, jest bardzo atrakcyjny wizualnie. Dobrze się też słucha – ciekawie zaaranżowane przez Piotra Łabonarskiego starsze i nowsze szlagiery świetnie śpiewa wystylizowana na Amy Winehouse Patrycja Sikora (czemu akurat Amy Winehouse, a nie np. Janis Joplin – nie wiadomo, może reżyser lubi tę akurat wokalistkę). Przy okazji trzeba pochwalić perfekcyjną charakteryzację i świetne kostiumy (Kamila Bukańska, Aleksandra Kostulska), dzięki którym Amy wygląda jak Amy (a nawet lepiej), a Gomułka wygląda jak gomółka. Intrygująca, precyzyjnie opowiedziana historia nastraja trudnym, ale jednak optymizmem: nawet gdy cały świat jest przeciwko nam, oparcie znajdziemy we własnej historii i w przeczytanych książkach, a miłość ratuje nawet wtedy, gdy kończy się tragicznie.
Na koniec parę słów o młodych aktorach, którzy wykonali wspaniałą pracę. Pochwalić wypada cały zespół, ale kilka ról szczególnie zapada w pamięć. Krzysztof Surówka w roli Jurka trzyma całe przedstawienie – wiarygodny zarówno w bezsilnej desperacji, jak i w próbach buntu. Wiktoria Supryn jako Ewa potrafi łączyć wyzywający styl z delikatnością (czego wymaga jej skomplikowana psychologicznie rola), Kordian Dubkowski świetnie parodiuje pierwszego sekretarza. Jednak największe wrażenie zrobiła na mnie Maria Kuśmierska w podwójnej roli matki i babki głównego bohatera. Stworzyła dwie zupełnie inne postaci – melancholijną matkę i czułą, wewnętrznie uśmiechniętą babcię. Monolog matki o Hiobie był małą perełką. Marząca o byciu aktorką kobieta modli się, by Bóg odebrał jej rolę Hioba („jest tyle fajnych postaci w Biblii”). Widzom pozostaje prosić, by bogowie teatru pomyśleli o dużych rolach dla zdolnej aktorki.
„Oczy tej małej”, sztuka Wawrzyńca Kostrzewskiego i Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk,
reżyseria – Wawrzyniec Kostrzewski, scenografia i kostiumy – Kamila Bukańska, Aleksandra Kostulska, muzyka – Piotr Łabonarski, wizualizacje – Franciszek Barciś. Premiera: 15 IV 2023 w Teatrze Studyjnym. Obsada: Krzysztof Surówka, Maria Kuśmierska, Kordian Dubkowski, Jakub Gąsior, Julia Mika, Aniela Kowalska, Małgorzata Polak, Maksymilian Król, Jakub Winnicki, Aleksandra Piotrowska, Maria Świłpa, Patrycja Sikora, Wiktoria Supryn, Maciej Walter.