Wobec teatru Grzegorzewskiego tracą sens określenia "dobry" i "zły".
Od czasu do czasu Grzegorzewski, ostatni z naszych wielkich, którego wciąż fascynuje wiersz w teatrze, zabiera się do czystej poezji. Przede wszystkim do poematów Różewicza. Wiele lat temu zrobił we Wrocławiu słynnego "Złowionego", potem w warszawskim Studiu "Francisa Bacona", teraz "Duszyczkę". To jest najkameralniejszy nurt jego teatru - i chyba najtrudniejszy. Bo Grzegorzewski nie ilustruje wiersza, niczego nie stara się wyjaśniać, ulogiczniać. To oczywiście nie ułatwia odbioru spektaklu. W końcu nie dość, że trzeba śledzić rytm i sens tekstu, to w dodatku należy się poddać równoległemu tokowi scenicznych obrazów równie silnie zmetaforyzowanych. W "Duszyczce" już sama przestrzeń jest metaforą: spektakl grany jest niby w teatrze, ale nie na scenie, tylko w podziemiach, w wąskim korytarzu służącym do transportu dekoracji. Podziemie to królestwo zmarłych. Ze zmarłego bohatera "Duszyczki" wyleciała duszyczka i błąka się po świecie, opowiada