- Chyba pan nie sądzi, że ZASP albo jakaś "Solidarność" aktorów odgrywają jakąkolwiek istotną rolę? Oni organizują takie zbiórki harcerskie, spotkania przy kominku i opowiadają bajki o wyższej użyteczności publicznej. To jest zawracanie pały. "Tru-tu-tu-tu" na trąbce i wszyscy w las. Komu uda się wrócić, ten dostanie pracę. Nie mamy statusu zawodowego, żadnej karty praw i obowiązków ani tak naprawdę swojego etosu - mówi aktor Paweł Królikowski w rozmowie z Przemysławem Szubartowiczem z Przeglądu.
Przemysław Szubartowicz: Powiedział pan kiedyś o sobie, że jest dusza człowiek, ale z nożem w kieszeni. Interesuje mnie ten nóż... Paweł Królikowski: Tak przy śniadaniu? - A co, spojrzenie wyostrza się panu dopiero przy obiedzie? - Rano, i do tego w ładną pogodę, nie miewam ostrych myśli. Ale jeśli już je mam, to wynikają one, że tak powiem, ze świadomości społecznej. Tak zostałem wychowany, by ją mieć. Są takie momenty, że chce mi się o tym mówić, choć najczęściej wychodzi z tego coś na kształt krzyku rozpaczy. - No to proszę krzyczeć... - Wie pan, ale naprawdę jest lepiej, kiedy to jest krzyk rozpaczy, ponieważ zanika wówczas poczucie, że jest się jakimś autorytetem albo że ma się kompletnego świra. Krzyk jest bardziej szczery. Jest ludzki. - Jaka jest więc pana świadomość społeczna? - Taka, że żyję w kraju, który funduje nam sytuacje, których nie da się załatwić po dżentelmeńsku, a tym bardziej według litery prawa. Jaki