Pamiętam go tak: sztywny, wolny krok, nienaturalnie przechylona, ogolona na zapałkę głowa, duży brzuch, laska. Zygmunt wychodzi z teatru i idzie do Piwnicy Kany. Powoli schodzi po schodach. Zygmunt w Piwnicy: rozparty na krześle, jego tubalny śmiech, piwo lub kieliszek wódki, przy stoliku zwykle kilka osób, co jakiś podchodzi ktoś nowy, kto koniecznie chce z nim porozmawiać - Zygmunta Duczyńskiego wspomina Andrzej Skrendo w Pograniczach.
Nie bytem nigdy członkiem zespołu Kany. Nie pracowałem z Zygmuntem jako aktor, a to aktorzy mają z pewnością najwięcej o nim do powiedzenia. Nie znam dobrze historii Kany - jest zbyt długa, abym mógł ją objąć swoją pamięcią. Bardzo niewiele wiem o jego życiu osobistym - tylko tyle, ile mogłem wywnioskować na podstawie kilkunastu zdjęć, które kiedyś u niego oglądałem i które Zygmunt skąpo komentował. Powinienem jednak opowiedzieć o nim - właśnie teraz, gdy już nie ma go wśród nas. Umarł nagle. Wiadomo było, że chorował, ale było tak już od lat. Chyba wszyscy zdążyli się już do tego przyzwyczaić, a Zygmunt mężnie znosił choroby, jakie mu się przydarzały. Choć ostatnio chodził o kuli lub o lasce, nigdy nie myślałem o nim, jako o kimś wymagającym opieki. Nie lubił, kiedy ktoś traktował go jako osobę, która potrzebuje pomocy. Zawsze miałem wrażenie, że jego fizycznie słabości nie miały przystępu do umysłu, że żył twa