EN

7.05.2024, 14:30 Wersja do druku

Duchowny podpatruje kochanków. Nieszczęście zapowiadają lalki

„Romeo i Julia” Sergiusza Prokofiewa Les Ballets de Monte-Carlo na XXX Bydgoskim Festiwalu Operowym. Pisze Anita Nowak.

fot. Miłosz Budzyński/mat. teatru

Jean-Christophe Maillot przedstawia historię Romea i Julii z perspektywy doznań zadręczającego się wyrzutami sumienia Ojca Laurentego, w którego w spektaklu fantastycznie tak ruchowo, jak i aktorsko wciela się Matej Urban. Jego bohater parokrotnie i potem pojawia się na  scenie, zawsze w momentach znaczących dla losów dwojga kochanków, jakby próbując zrozumieć, gdzie popełnił błąd, który doprowadził do ich tragicznej śmierci. Elegancją i wdziękiem ruchów stwarza jednak dystans do obserwowanych zdarzeń.

Czyniąc Laurentego niejako narratorem muzycznej opowieści, Maillot  rozłożył partyturę na inną kolejność scen, ale tych zmian dokonał w sposób genialny. Dlatego bardzo przejrzyście nakłada się na  muzykę i choreografia. Wydarzenia i każdy ruch na scenie idelanie wypływają z kompozycji dźwięków. Maillot wykorzystując wielowarstwowość muzyki Prokofiewa, w żadnym stopniu nie zaburzył przekazu libretta. Przeciwnie. Wzbogacił je o analizowanie doznań jeszcze jednego, w oryginale drugoplanowego bohatera.

Aby dać upust fantazjom chreograficznym inscenizatorzy zminimalizowali agresywność scenografii do kilku gładkich, jasnych płaszczyzn, ekranów i opuszczanej kilkukrotnie półprzezroczystej kurtyny, na której  wyświetlano najistotniejsze informacje o twórcach inscenizacji.

Nie do końca przekonała mnie Anna Blackwell jako Julia. Perfekcyjna technicznie, ale nieposiadająca takiej świeżości dwunastolatki i dziewczęcego wdzięku, jaki pokazała w tej roli festiwalowej publiczności na premierze „Romea i Julii” Prokofiewa z choreografią Paula Chalmera, otwierającej XXV BFO bydgoska tancerka Natalia Ścibak. Na szczęście czarujący Romeo, którego kreuje Jerome Tisserand  i tak się w niej zakochał i tę miłość przepięknie w każdym ruchu, geście i spojrzeniu wyraża.

fot. Miłosz Budzyński/mat. teatru

Najbardziej urzekającą miękkością i finezją tańca, zwłaszcza w partiach solowych jest Portia Adams jako Lady Capuletti. A także przecudnej urody Scenie Balu, w której udział biorą oba zwaśnione rody. To jedna z najpiękniejszych scen zbiorowych w tym spektaklu. Może nawet konkurująca z zabawną sceną akcji przedstawiającą w zwolnionym tempie walkę po między Capulettimi i Montequimi, w której Mercutio i Tybalt tracą życie, a ich ciała na białych prześcieradłach w dwóch przeciwnych kierunkach ściągane są ze sceny. I tu Portia Adams daje popis wielkiego talentu i umiejętności w akcie rozpaczy po stracie bliskiego krewnego, ból wyrażając nie tylko wyrazem twarzy, spojrzeniem, ale ruchem każdego mięśnia. To cierpienie wyrażone ciałem, to szczyt tego, co może powiedzieć na scenie tancerz.

Bardzo interesujące zdaje się być  wkomponowanie w spektakl sceny teatru lalkowego, którego akcja przepowiada nadchodzącą tragedię. Pomysł jakby zapożyczony z „Hamleta” teatru w teatrze, jest nie tylko urozmaiceniem akcji, ale i budzącą grozę przepowiednią nieuchronnie nadchodzącego nieszczęścia.

Monakijska inscenizacja „Romea i Julii” okazała się jednym z najciekawszych spektakli jubileuszowej edycji BFO. Słusznie o jej ściągnięcie do Bydgoszczy dyrektor Maciej Figas zabiegał dwa lata.

Źródło:

Materiał nadesłany

Autor:

Anita Nowak

Wątki tematyczne