Drzewo jest ogromne: zajmuje prawie całą scenę i wydaje ę, ze gdyby nie ono, zawaliłyby się niebiosa. I stary człowiek Marcin Duda, dobrze wie, że nie można dopuścić do jego wycięcia. Dlatego ani milicjant, ani córka i zięć, ani przyjaciele nie są w stanie namówić go do zejścia na ziemię - Marcin Duda, ze stryczkiem na szyi, siedzi i pilnuje swojego Drzewa.
Warszawski Teatr Polski wystawił właśnie dramat Wiesława Myśliwskiego "Drzewo" w reżyserii Kazimierza Dejmka. I spektakl ten bez obrazy, popadnięcia w przesadę można nazwać wydarzeniem. "Drzewo" to premiera niezwykła z kilku powodów: po pierwsze, na scenę trafiło dzieło pisarza, którego kolejne utwory od lat przyjmowane są z ogromnym zainteresowaniem, a wydany w roku 1984 "Kamień na kamieniu" uznano za jedno z najwybitniejszych powieści polskiej literatury współczesnej. Po drugie - bez mała współautorem warszawskiego "Drzewa" jest reżyser, któremu autor dał zupełnie wolną rękę przy wyborze scenicznych wątków. A zabieg ten był niezbędny, jako że w pierwszej wersji "Drzewo" liczyło 250 stron - co wystarczyłoby na przygotowanie 7-godzinnego spektaklu. "W trakcie bowiem pisania - wspomina Myśliwski we wstępie do programu - stanąłem przed dylematem, czy napisać sztukę, poddając się wymogom jej scenicznej użytkowości, czy dać się ponie