Wrocławskiej prapremiery nie widziałem. Z oczywistych powodów nie mogę więc czynić porównań między Śmiercią Komandora w warszawskim Teatrze Dramatycznym i tamtym przedstawieniem, reżyserowanym przez Eugeniusza Korina. Dla porządku przypominam, że nie zebrało ono zbyt wielu pochwał. Nadmiar efektów scenicznych zagłuszył sens i ogólną wymowę tekstu. Korin, pisano, dał się ponieść swemu temperamentowi inscenizatorskiemu i nie w pełni zapanował nad formą widowiska. Akcja stała się nieczytelna, zawarte, w dramacie odniesienia polityczne i historyczne (Włochy Mussoliniego) oraz ważne aluzje literackie i muzyczne (topos Don Juana, w szczególności zaś Mozartowski Don Gionanni) straciły wyrazistość. Pomysł na klamrę spektaklu - rozgrywanie zdarzeń na planie zdjęciowym filmu kręconego na oczach widzów - zamiast uporządkować, skomplikował dodatkowo wielowarstwową strukturę sztuki. Opinie nie były zresztą jednomyślne (p
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 12