Logo
Recenzje

Dron nad widownią

25.04.2025, 10:11 Wersja do druku

„Pigmalion” Andrzeja Błażewicza i Mykity Iłynczyka w reż. Mykity Iłynczyka w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Dominik Gac, członek Komisji Artystycznej 31. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

fot. Maciej Zakrzewski/mat. teatru

Będzie źle. A potem jeszcze gorzej. Niby wiadomo, a jednak można się wystraszyć. Zwłaszcza gdy przyszłość przyjdzie nagle, bez ostrzeżenia. Skok w czasie nie musi być wcale spektakularny. Według Mikity Iłynczyka i Andrzeja Błażewicza, autorów sztuki Pigmalion, wystarczy dziesięć lat. Jest więc rok 2035, Polska.

Nad Wisłą krąży widmo wojny domowej, powstania lub innej rabacji, a może nawet większej rewolucji, bo Polska jest integralną częścią Unii Europejskiej i mierzy się z problemami całej wspólnoty. Sen się spełnił. My są już zachodni. Niestety w międzyczasie Zachód się uwschodnił, to znaczy ztotalitaryzował. Jego głównym problemem jest walka z nielegalną migracją. Nieproszonych gości wyszukują i wyłapują odpowiednie służby. Następnie ładują ich do wagonów – żeby było jasne, która historia się tu powtarza. Pociągi jadą na wschód, bo migracja jest niedookreślona, ale sądząc po akcencie ukrywającej się w Polsce Elizawiety (Alona Szostak) białurosko-ukraińsko-rosyjska. To kolejna znakomita rola aktorki, która sama przyjechała do Polski z Rosji na początku lat dziewięćdziesiątych. Jej bohaterka jest kobietą w kryzysie i jednocześnie kobietą walczącą. Przypomina nieco poprzednie, tytułowe role Szostak w Cudzoziemce (reż. Katarzyna Minkowska, 2021) i Wierze Gran (reż. Damian Josef Neć, 2024). Wschodni kontekst jest oczywiście naturalny i bliski również dla Iłynczyka, trzydziestoletniego Białorusina po moskiewskim GITIS-ie, który zaczyna się specjalizować w dystopiach wieszczących rychły kres Europy jaką znamy (za moment w Teatrze Studio premiera jego dramatu o islamskiej władzy rozliczającej zbrodnie popełnione na granicach Unii).

Iłynczyk i Błażewicz trwożą, ale i bawią. Słynny Pigmalion George’a Bernarda Shawa to satyra społeczna, podobnie spektakl w Teatrze Polskim w Poznaniu. Dystopia nadziewana dowcipami. Twórcy na celownik wzięli liberalną klasę średnią. Akcja rozgrywa się w wygodnym acz postmodernistycznie brzydkim (scenografia Ramana Tratsiuka) domu Wojtka (Paweł Siwiak) i Katarzyny (Ewa Szumska). On jest genialnym profesorem logopedii, ona kuratorką sztuki. Obydwoje podejmują się stworzenia Elżbiety – Polki, w którą ma się zamienić Elizawieta, imigrantka ukrywająca się w ich garażu. Wojtek zadba o nienaganną wymowę, Katarzyna o kompetencje kulturowe. To oczywiście pretekst do żartów z lewicowo-liberalnych dyskursów i intelektualnych dystynkcji. I okazja do postawienia pytania o komponenty tożsamości. Z czego składa się Europejczyk? A Polak-Europejczyk? Bo z czegoś przecież musi, coś go od innych odróżnia. Według twórców kluczowe są: pamięć historyczna, wstyd za Holocaust i ambicja bycia sprawiedliwym wśród narodów świata. Podobny obraz wyłania się z reportażu Mikołaja Grynberga Jezus umarł w Polsce (poświęconego kryzysowi na granicy polsko-białoruskiej). W teatrze na szczęście więcej jest wątpliwości i dystansu wobec historycznych analogii. Jest też scena, w której ów wątek tężeje w sarkastyczny błysk i ciemno się robi przed oczami. Wrócimy do niej.

Wojtek i Katarzyna, opozycyjni wobec zamordystycznej i prawicowej władzy, żyją jednak bezpiecznie i wygodnie. Na dodatek obłudnie korzystają z kryzysu (Katarzyna zajmuje się pozyskiwaniem i sprzedawaniem dzieł sztuki porzuconych przez twórców, którzy musieli uciekać lub zostali zatrzymani). Trudno też jednoznacznie ocenić intencję Wojtka, który może pomagać Elizawiecie z dobroci serca, z naukowych ambicji, albo z miłości – bohaterowie są o krok od romansu.

fot. Maciej Zakrzewski/mat. teatru

O tym, że ów karkołomny proces spolszczenia może się powieść świadczy paradujący w kontuszu Wasyl. Nienachalnie słowiańska uroda, nienaganna polszczyzna i komediowa swoboda Alana Al-Murtathy, który wcielił się w „postsowieckiego milionera generacji Z”, składają się na wyrazistą pastiszową kreację Prawdziwego Polaka. Zdawać by się mogło, że to właśnie Wasyl, nauczony własnym doświadczeniem, powinien być sojusznikiem Elizawiety, tymczasem to on ustawia okrutny zakład, w którym bohaterka może wygrać fałszywy polski paszport, albo przegrać wolność. Nie ma w nim współczucia jest kwaśna przyjemność zyskanej nagle władzy.

Inaczej niż w kolejnej niejednoznacznej postaci, czyli Kalinie (Aleksandra Samelczak). Nastoletnia córka Katarzyny i Wojtka sympatyzuje z prawicową władzą i kpi z kompromitacji liberalnych ideałów rodziców, ale na świat patrzy znacznie krytyczniej niż to się z początku wydaje. Pozbawiona bagażu skompromitowanych marzeń i przegranych idei widzi rzeczywistość ostro – taką, jaka jest. A że nie chce z nią walczyć? A właściwie, dlaczego powinna? Świadoma klasowego przywileju żyje w zgodzie ze światem, zamiast jak rodzice udawać sprzeciw.

Kalina ma też pasję – jest utalentowaną pilotką dronów. Ich wyścigi to taki sport przyszłości. Wystarczy jeden filmik ze wschodniej Ukrainy by już zawsze patrzeć na te maszyny nieufnie. O tym, jak wygląda front, nad którym latają drony i co to zmienia w stosunku do znanych nam wojen, sugestywnie pisze Szczepan Twardoch w swojej najnowszej powieści Null. I to pewnie przez jej niedawną lekturę (i przez filmiki nagrywane przez ukraińskich i rosyjskich żołnierzy) poczułem ten narastający, usztywniający ciało dyskomfort, gdy dron pilotowany przez Kalinę zawisł nad moją głową. Ta dystopia już tu jest.

Poznański Pigmalion drwi nie tylko z klasy średniej, ale także z aspirujących doń obywateli, którym kryzys otworzył szanse na awans. Sąsiadami Wojtka i Katarzyny zostają Hubert, pułkownik Europejskiego Centrum Deportacji (Piotr Kaźmierczak) i jego żona Agnieszka (Kornelia Trawkowska). Wszyscy bohaterowie spotykają się na kolacji, która jest jednocześnie testem dla Elizawiety/Elżbiety. I to właśnie wtedy rozgrywa się wspomniana, najmocniejsza w spektaklu scena. W krótkim dialogu między imigrantką a funkcjonariuszem, którego zadaniem jest wyłapywanie takich jak ona, Hubert postępuje wbrew regułom i zdobywa się na wielkoduszność. Od teraz i on może o sobie myśleć jak o sprawiedliwym wśród narodów świata. Słodka przyjemność zyskanej nagle władzy.

Pigmalion płynie dość wartkim nurtem, choć czasami wpada na mielizny gadulstwa. To klasycznie napisany i tak też wystawiony dramat. Jednak tuż przed finałem twórcy jakby zaniepokoili się własnym konserwatywnym spojrzeniem na teatr i uruchomili nieco śmielsze tony, zwłaszcza groteskę. Katarzyna wpada w ogromną galaretę i zamienia się w obiekt artystyczny a przyniesiony w prezencie wypchany bielik zaczyna machać skrzydłami i mówić przesterowanym głosem. Ale nawet ta finałowa, nieznośnie kiczowata scena, ma w sobie dziwną siłę. Może uruchamia ją nawiązanie do Antychrysta Larsa von Triera i funkcjonujące na prawach morału zawołanie: „chaos rządzi”? No bo rządzi. Niby wiadomo, a jednak można się wystraszyć.

***

Andrzej Błażewicz, Mykita Iłynczyk PIGMALION. Reżyseria: Mykita Iłynczyk, scenografia: Raman Tratsiuk, kostiumy: Tasha Katsuba, muzyka: Krzysztof Kaliski, reżyseria świateł: Siarhej Rylko, wideo: Alexander Adamau. Prapremiera w Teatrze Polskim w Poznaniu 27 marca 2025.

Źródło:

Materiał własny

Autor:

Dominik Gac

Wątki tematyczne

Sprawdź także