Homoseksualizm zdaniem Dawida Wildsteina "to już nie moda, nie polityka, ale świetny biznes, z gigantycznymi obrotami"
Dwa tygodnie temu furorę na Facebooku zrobił tekst Dawida Wildsteina, nowego szefa publicystyki telewizji (za przeproszeniem) publicznej, człowieka wielkiego intelektu i jeszcze większej kultury osobistej, który napisał, że spotkał w Londynie pedała, który to pedał był łaskaw go zaprosić na drinka, obiad, zakupy, wizytę w klubie, a nawet zaoferować konto w banku - pisze Mike Urbaniak w Gazecie Wyborczej - Wysokie Obcasy.
Bo, peroruje dalej Wildstein, "pedał sprzeda wszystko", "jest generatorem zysków i potrzeb", a homoseksualizm - uwaga! - "to już nie moda, nie polityka, ale świetny biznes, z gigantycznymi obrotami". "Tylko o to chodzi w pedale. O sprzedaż" - podsumowuje wybitny filozof. Bezsprzecznie o to właśnie w pedale chodzić musi - zadumałem się nad własnym pedalskim losem, choć zaraz, jakby się usprawiedliwiając, zdałem sobie sprawę, że pedałem to ja jednak zostałem, zanim to było modne (uff!). Ale zostawmy mnie. Co z innymi pedalskimi sprzedawczykami potrzeb? Czy rzeczywiście łypią zza każdego węgła, chcąc swą pedalską ofertę opylić? I wtedy mnie uderzyło, jakby różowy piorun z pedalskiego nieba! Sięgam natychmiast do mojego kulturalnego kalendarzyka, a on wygląda jak grafik sprzedaży pedalskiego Amwaya. W Teatrze Polonia reżyseruje pedał ("Kto się boi Virginii Woolf?"), a 28 kwietnia na tej samej scenie kolejna pedalska premiera ("Matki i synowi