"Matsukaze" w reż. i chor. Sashy Waltz w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej. Pisze Dorota Kozińska w Ruchu Muzycznym.
Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Znudzeni swojskością współmieszkańców i własnej kultury uciekamy do innego świata, by po pewnym czasie dojść do zdumiewającego wniosku, że oswoiliśmy się z obcym miejscem, i znów zacząć tęsknić za jakąś odmianą. W niektórych budzi się wówczas nostalgia. Odkrywają na nowo swoją tożsamość, przefiltrowaną przez doświadczenia z podróży. Taki jest właśnie Toshio Hosokawa, wychowany na sennych przedmieściach Hiroszimy, wykształcony w Niemczech pod kierunkiem koreańskiego azylanta Isanga Yuna, zafascynowanego kulturą arabską Szwajcara Klausa Hubera i niepoprawnego angielskiego modernisty Briana Ferneyhough. Ten Japończyk, który przysypia z nudów na przedstawieniach teatru no, wraca do najcenniejszych wartości tradycyjnej muzyki japońskiej - swobody metrycznej i przepysznej kolorystyki dźwięków przejściowych - wzbogacając je środkami stosowanymi w muzyce europejskiej. Komponuje kolejne opery na motywach