Sztuka "Moja wątroba jest bez sensu albo zagłada ludu" nie ma, jak widać, prostego tytułu i nie jest rzeczą łatwą ani przyjemną. Ta makabreska godzi w hipokryzję naszej mieszczańskiej wrażliwości, czyli opowiada historię nawiedzonej baby, która już nie może, więc w pijanym widzie morduje swych sąsiadów, którzy i owszem, mogą, przede wszystkim za to, że noszą oni białe skarpetki do ciemnych garniturów. W wymiarze symbolicznym "Moja wątroba" to oda na śmierć prostactwa. Główna bohaterka truje irytujących ją sąsiadów. Zaprasza ich na przyjęcie imieninowe, obraża, wyszydza, a nawet - nieco mistycznie - zarzyna co niektórych nożem, by nie toczyli się przez życie jak robaki. Wiemy, co na taki wzór miłosierdzia powiedziałby ksiądz Robak z "Pana Tadeusza" czy Kirkor z "Balladyny", ale też Austriacy zawsze traktowali Galicję jako zaplecze taniej siły roboczej i cesarską kolonię. Ponieważ Schwab nie doczytał "Ojca Goriot", "Nany",
Tytuł oryginalny
Drastyczne szkice
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Dolnośląska nr 248