EN

15.04.2024, 08:28 Wersja do druku

Dramat od podstaw

Gdyby wierzyć podstawie programowej zaproponowanej przez MEN na rok szkolny 2024/2025, historia dramatu kończy się na Antygonie w Nowym Jorku Janusza Głowackiego, opublikowanej po raz pierwszy w 1992 roku. Na listach lektur, zarówno tych obowiązkowych, jak i uzupełniających, dramat polski i światowy jest reprezentowany śladowo.

Fot. PAP/Witold Rozmysłowicz

Nie chcę oceniać całościowo zmian w podstawie programowej, przyszykowanych przez nową ekipę resortu edukacji, choć w oczy rzuca się usilne pragnienie, aby uczniowie nie usłyszeli za dużo o pisarzach z prawicowym, konserwatywnym czy katolickim światopoglądem. Z lektur obowiązkowych tępym nożem wycięto na przykład Jarosława Marka Rymkiewicza i Józefa Mackiewicza, a z zakresu rozszerzonego nie ostali się święty Augustyn i święty Tomasz z Akwinu. Ot, taka zemsta świerzbiącej rączki śmiertelnej.

Ale ja nie o tym dramacie, tylko o tym w znaczeniu rodzaju literackiego. Ten nigdy nie był przez polskich edukatorów hołubiony. W nowej podstawie pozostały pozycje obowiązkowe. Polski uczeń po raz pierwszy o istnieniu dramatu usłyszy w VII-VIII klasie za sprawą Zemsty, Dziadów cz. II i Balladyny. W czteroletnim liceum lub pięcioletnim technikum dojdą do tego Antygona, Makbet, Skąpiec, Dziady cz. III, Kordian, Wesele i Tango w zakresie podstawowym, a w rozszerzonym: Odprawa posłów greckich, Hamlet, Nie-Boska Komedia, Noc listopadowa, Szewcy i Antygona w Nowym Jorku. Ten ostatni tytuł jest najnowszym utworem reprezentującym dramat w polskiej szkole. Głowacki opublikował go w „Dialogu” w 1992 roku, a więc gdy dopiero nadciągała fala nowych nazwisk w polskiej dramaturgii.

Zatrzymajmy się jeszcze na chwilę przy liście lektur uzupełniających, serwowanych przez MEN. Dramat reprezentują na niej: Król Edyp, Życie snem, Powrót posła, Śluby panieńskie, Faust (we fragmentach), Dziady cz. IV, Moralność pani Dulskiej, Kartoteka, Przed sklepem jubilera, Lekcja, Czekając na Godota i Wizyta starszej pani. Najpóźniej z tego grona ukazały się dzieła Tadeusza Różewicza i Karola Wojtyły – obydwa, jeśli się nie mylę, w 1960 roku. Dramat XXI-wieczny, polski i światowy, reprezentuje 0 (zero) utworów. Z listy lektur uzupełniających wypadła pozycja Wybrany dramat polski i obcy z XX lub XXI wieku.

Gdzie Witold Gombrowicz jako dramaturg? Gdzie Ireneusz Iredyński, Stanisław Grochowiak, Władysław Terlecki, Jerzy S. Sito, Janusz Krasiński, Helmut Kajzar, Tadeusz Słobodzianek, Wojciech Tomczyk, Marek Kochan, Małgorzata Sikorska-Miszczuk? Gdzie dramatopisarze urodzeni w latach 70., 80. albo i później? A co ze Strindbergiem, Ibsenem, Czechowem, O’Neill’em, Williamsem, Brechtem, Pinterem, Bernhardem, Kane, że wymienię tylko niektórych dramatopisarzy literatur obcych? A wymieniać naprawdę można długo.

Dlaczego autorzy podstaw programowych nie lubią dramatu, a szczególnie dramatu współczesnego? Spróbuję odpowiedzieć. Ponieważ są ofiarami podstaw programowych. Podstawa programowa karmi się poprzednią podstawą programową, jest od niej uzależniona, i jako próba kontynuacji, i jako próba negacji. Podstawa programowa, każda, za niewymagającą udowodnienia przyjmuje tezę, że dramat współczesny nie istnieje w literaturze na równych prawach z epiką czy liryką. Dlatego, nawet jeśli jest wydawany i nawet jeśli ktoś odważy się go wstawić na półkę księgarską, to jest on z gruntu pomijany jako byt cokolwiek absurdalny. Przecież wiadomo, że dramat to jest scena, a scena to są aktorzy i tak dalej, a skoro tak, to po co sobie zawracać głowę dramatem wydrukowanym na papierze?

Czytanie dramatu w Polsce nie oznacza tego samego, co czytanie powieści, czytanie reportażu albo czytanie kolejnej pozycji w nurcie zwrotu chłopskiego. Czytanie dramatu w Polsce oznacza aktora lub aktorów siedzących na pustej scenie i czytających dramat dla garstki widzów. Jedyną poważną nagrodę literacką w Polsce dramat współczesny zdobył raz – była to Nasza klasa w 2010 roku, i to nie dlatego, że Adam Michnik wybornie poznał się na dramacie, ale dlatego, że Słobodzianek idealnie trafił w polityczne zapotrzebowanie, ponieważ Nike jak mało która nagroda literacka jest nagrodą polityczną.

Istnienie konkursów dramaturgicznych, a nawet ich rozmnożenie się w ostatnich latach, nie spowodowało, że dramat współczesny stał się poważnie traktowaną literaturą. Dlaczego? Bo celem istniejących konkursów na sztukę teatralną nie jest jej nobilitacja jako dzieła literackiego, do czytania w formie książki. Jest nim wyłonienie tekstu, który najbardziej podoba się jurorom, ale niekoniecznie reżyserom teatralnym. Absurdalną pomyłką jest ocenianie na tych samych zasadach dramatów, które istnieją wyłącznie na papierze oraz tych, które już zdobyły sceniczne szlify. To tak jakby kazać rysunkowi samochodu ścigać się z prawdziwym samochodem.

A jednak mimo tych wszystkich nieszczęść, dramatu w Polsce wydaje się całkiem sporo. Nie wiem, czy żyjącym autorom częściej udaje się wydać sztukę teatralną, niż ją wystawić, nie prowadziłem na ten temat szczegółowych badań, ale zaryzykowałbym dolary przeciwko orzechom, że tak właśnie jest. Mamy zacną serię wydawniczą Dramat polski. Reaktywacja pod egidą Instytutu Badań Literackich PAN oraz redakcją naukową Jacka Kopcińskiego i Artura Grabowskiego. Mamy nie mniej zacną serię wydawniczą Nasze dramaty Wydawnictwa Księgarnia Akademicka w Krakowie, pod okiem wspomnianych już Artura Grabowskiego i Jacka Kopcińskiego oraz Tamary Trojanowskiej i Ewy Wąchockiej. Dramat współczesny publikują: Polska Kompania Teatralna, Agencja Dramatu i Teatru (która, co się chwali, wprowadza na polski rynek współczesnych dramaturgów zagranicznych), Państwowy Instytut Wydawniczy, Instytut Literatury i pewnie jeszcze kilku innych wydawców. Są to wydawcy odważni i mądrzy. Odważni, bo dramat książkowy jest u nas wciąż niepopularny i traktowany jako coś pośledniejszego gatunku. Mądrzy, bo wiedzą, że dramat jest ważny. Jest formą trudną i wymagającą, ale głęboko wwiercającą się w nasz czas. Dawno literacki Nobel nie ucieszył mnie tak, jak ten ubiegłoroczny, dla Jona Fossego, chociaż ten wielki dramatopisarz robi u nas karierę na razie głównie jako prozaik.

Czy autorzy wspomnianej na wstępie podstawy programowej przejrzeli ofertę wydawców dramatu? Przewertowali roczniki „Dialogu”, pisma poświęconego dramaturgii współczesnej? Zasięgnęli opinii ludzi, którzy dramatem zajmują się zawodowo? Jeśli nie, to może należałoby to zrobić? Dramat naprawdę jest tego wart.

Tytuł oryginalny

Dramat od podstaw

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła

Autor:

Jarosław Jakubowski

Data publikacji oryginału:

11.04.2024

Wątki tematyczne