WE wrocławskiej premierze Sprawy Dantona Stanisławy Przybyszewskiej znalazła swój epilog najbardziej chyba paradoksalna i niezwykła historia w naszej literaturze. Okazało się tam, że najciekawszy dramat o pasjonującej rozgrywce Dantona i Robespierre'a napisał nie Buchner, nie Romain Rolland, ale Przybyszewska. Okazało się, że do polskiego dramatu weszła na nowo i chyba na stałe zapomniana córka praojca naszej moderny. W 1901 roku, stojącemu wówczas u szczytu sławy Przybyszewskiemu, urodziła się nieślubna córka, która, co brzmi niemal banalnie, skazana została na życie w zapomnieniu, w cieniu przyznanego jej sądownie nazwiska słynnego taty. Schorowana, udręczona psychicznie, żyjąca z głodowej pensji samotnica szturmowała listami redakcje i wydawnictwa i dyrekcje teatrów. Umarła w roku 1935 przeżywszy swego ojca o osiem lat. Umarła nie obejrzawszy nawet Sprawy Dantona na scenie, mimo że w dwudziestoleciu wystawiono ją dwukrotnie - za każdym razem
Tytuł oryginalny
Dramat o rewolucji
Źródło:
Materiał nadesłany
Polityka nr 13