PO różnych, nie zawsze najciekawszych powtórkach Teatru Wspomnień, po rozmaitych "Marcowych kawalerach" - nareszcie zaprezentowany został spektakl, który długo z pewnością pozostanie w pamięci telewidzów. Myślę tu o "Śmierci komiwojażera". Po raz pierwszy oglądaliśmy tę sztukę na naszych, telewizyjnych ekranach w 1967 roku, w reżyserii Janusza Warmińskiego, z Władysławem Krasnowieckim w roli głównej. Minęło 13 lat i dramat Arthura Millera znów pojawił się na małym ekranie, nadal żywy i przejmujący. Być może siła millerowskiej dramaturgii polega właśnie na tym, że nie da się tej twórczości sklasyfikować w sposób prosty i łatwy, ani wepchnąć do upatrzonej z góry szufladki. Oczywiście większość sztuk Millera ("Synowie", "Widok z mostu", wreszcie także i "Śmierć komiwojażera") rozgrywa się w określonej realnie rzeczywistości. Rządzą nią także określone prawa, tworząc taki a nie inny kodeks postępowa
Tytuł oryginalny
Dramat nie tylko komiwojażera
Źródło:
Materiał nadesłany
Fakty nr 13