Nie napisawszy ani jednego dramatu, Dostojewski nie schodzi ze sceny. Jego proza przyciąga inscenizatorów. I to od dawna: już przed stu laty, za życia autora "Biesów", sięgał po nią teatr. Z miernym zresztą skutkiem. Dostojewski był tego świadom, ale nie powstrzymywał adaptatorów: "[...] przyjąłem zasadę - wyznaje w liście do Warwary Oboleńskiej - że nie będę przeszkadzać w tego rodzaju przedsięwzięciach". Z tego samego listu dowiedzieć się również można, iż wyrozumiałości towarzyszyła próba teoretycznego usprawiedliwienia porażek teatru: "Jest jakaś tajemnica sztuki, która sprawia, że forma epicka nigdy nie znajdzie odpowiednika w formie dramatycznej". No dobrze, ale skoro tak, to dlaczego zgadzał się na psucie własnych dzieł, na ich kalekie istnienie? Oczywiście, wierzył w siłę swoich powieści, w to, że czytelnicy będą do nich wracać i żadna adaptacja nie przesłoni im obrazu powieściowego Raskolnikowa, Myszkina, braci Karamazow
Źródło:
Materiał nadesłany
"Odra" nr 2