- Hitler, Stalin czy inni wielcy dyktatorzy nie byli błędnymi rycerzami. Byli opętani swoją wizją świata, w imię której byli gotowi mordować. I na tym polega różnica - Don Kichot nikogo nie zabijał. On chciał dokonać czegoś wielkiego, pragnął czynów chwalebnych i dążył do tego, żeby o nich dowiedziała się Dulcynea - mówi Joanna Gerigk, reżyserka "Kichota" we Wrocławskim Teatrze Lalek.
Magda Piekarska: Pani spektakl nosi tytuł "Kichot". Gdzie się podział "Don" przed nazwiskiem błędnego rycerza? Joanna Gerigk: To świadomy zabieg, chciałabym odejść od tego, jak jest postrzegany bohater Cervantesa. Adaptuję "Don Kichota" na scenę Wrocławskiego Teatru Lalek i chciałam w tym spektaklu skupić się na esencji postaci głównego bohatera. Kichot to ktoś bliższy nam teraz niż Don Kichot obarczony swoją własną legendą. W spektaklu oczywiście używamy formy "Don Kichot", ale w tytule zależało mi na czymś, co jest uniwersalne. Czyli na czym? - Na początku musiałam postawić sobie pytanie, co nam "Don Kichot" daje dziś, o co tak naprawdę chodzi w tej historii. Mamy do czynienia z powieścią, która od samego początku wywierała ogromny wpływ na czytelników. Teraz jest może nie tyle zapomniana, ale z pewnością rzadko czytana. Mało kto ją zna tak naprawdę, większość opiera się na skrócie fabuły, według którego jest to opowieść o