To prawda, że "Don Juana" molierowskiego niełatwo jest dzisiaj wystawiać. Że ta dziwna, na poły fantastyczna komedia (czy tragikomedia) będąca właściwie dialogiem toczonym z pozycji dwu racji musi mieć "klucz". Że nie pasuje tu klucz stosowany do innych sztuk molierowskich, tych bardziej "życiowych", konkretnych. Że wreszcie ten "Don Juan" uznawany był przez wiele lat za "dzieło ciemne, dziwaczne i nieskładne". Inna sprawa, że niesłusznie. Ale wszystkie te prawdy razem wzięte nie usprawiedliwiają kształtu wrocławskiego przedstawienia). Trudno pojąć, czym ono jest. Najprostsza odpowiedź powinna brzmieć: zlepkiem pomysłów, amalgamatem konwencji, wzorcem niespójności konstrukcyjnej i nieprzystawalności treści do formy. I jeszcze: możliwością nie wykorzystanych szans. A także dowodem na brak owego "klucza". Spójrzmy po kolei na poszczególne elementy spektaklu. Don Juan (Andrzej Hrydzewicz) jest sobie po prostu młodzieńcem bimbającym na wszystko, ca
Tytuł oryginalny
"Don Juan" we Wrocławiu
Źródło:
Materiał nadesłany
"Słowo Powszechne" nr 63