"Don Giovanni" w reż. Michała Znanieckiego w Operze Krakowskiej. Pisze Dorota Szwarcman w Polityce.
Modne w tzw. operze reżyserskiej nakładanie akcji jednego dzieła na drugie to często ślepa uliczka. W Operze Krakowskiej Michał Znaniecki skojarzył "Don Giovanniego" z "Osiem i pół" Felliniego. Równie dobrze można by na arcydzieło Mozarta nałożyć każdą opowieść o mężczyźnie i wielu kobietach. Główny bohater jako postać wypalona, jak filmowy Guido, to już było nieraz, pod Donnę Elwirę da się podłożyć żonę Guida, ale reszta postaci nie ma nic wspólnego z bohaterami filmu. Zważywszy jeszcze na postać Don Ottavia jako transwestyty, chwiejące się dekoracje (podobnie jak staruszkowie o kulach co jakiś czas przemierzający scenę) i wiele innych nonsensów, trzeba stwierdzić, że trudno znaleźć w tym spektaklu, bezsensownym nawet dla znających film Felliniego, jakiś atut. Mogą nim być śpiewacy, choć reżyser utrudnia im pracę, jak może (każąc np. Zerlinie wymawiać z amerykańskim akcentem). Na premierze i kilku pierwszych spektaklach słu