W autobusie operowym, wiozącym śpiewaków ze Stalinogrodu do Bytomia panuje niezmierne podniecenie. Właśnie odbyło się przedstawienie murzyńskiej opery "Porgy and Bess" dla ludzi teatru. Ożywione komentarze krążą przede wszystkim wokoło reżyserii. Niezwykłość przeżycia jest tuszowana znanymi nam już "argumentami": to są Murzyni, a poza tym śpią na złocie, więc "nic nie robią, tylko pracują nad sobą" itd. W pewnym momencie jedna z poważnych chórzystek powiada: "To za bardzo denerwujące, zbyt ciężkie rzeczy dzieją się na scenie, to się strasznie przeżywa". Autorka tych słów ani się spodziewała, jak wielki komplement rzuciła pod adresem realizatorów "Porgy and Bess". Bo zważmy: czyż "Halka", "Rusałka", "Eugeniusz Oniegin", "Rigoletto", i inne opery, grane w ostatnich miesiącach na scenie bytomskiej, są mniej ostre? A czy zawsze widzowie wychodzą silnie wzruszeni tragedią Halki lub Bigoletta? A "Don Carlos"? To już na pewno powinno wstrzą
Tytuł oryginalny
"DON CARLOS" W BYTOMIU
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 7