Głośna swego czasu sztuka Tadeusza Hołuja - "Dom pod Oświęcimiem" doczekała się adaptacji telewizyjnej. Wystawił ją z dużym pietyzmem i bardzo sarannie Teatr Telewizji Warszawskiej. Określenie: ,,z dużym pietyzmem" nie jest jednak, niestety, żadnym komplementem. Wręcz przeciwnie. Słabość telewizyjnej adaptacji polegała, moim zdaniem, właśnie na braku ingerencji reżysera i na kurczowym trzymaniu się różnych realiów. Wyobraźmy sobie taką sytuację: z Oświęcimia ucieka grupa więźniów (jak wiemy takie wypadki były arcyrzadkie, tymczasem sztuka sugeruje, iż były one nieomal na porządku dziennym). Udaje im się znaleźć schronienie przed ścigającymi SS-owcami w domku, położonym nieopodal obozu koncentracyjnego. Cóż robią ci więźniowie? Czy układają plany dalszej ucieczki, czy dyskutują nad sposobami stawienia oporu pogoni? Nic podobnego. Więźniowie (a raczej uciekinierzy) prowadzą ze sobą dialogi filozoficzno-polityczne, a
Tytuł oryginalny
Dom pod Oświęcimiem
Źródło:
Materiał nadesłany
Tygodnik Demokratyczny nr 4