W lekturze "Dom" Davida Stareya kojarzył mi się z Sartrem. Ściślej: ze sztuką "Przy drzwiach zamkniętych". Z modyfikacją sartrowskiej tezy: "piekło to inni", na "inni to czyściec, piekło tkwi w nas"... Ze sceny tekst zabrzmiał jednak inaczej i niejako wykluczył filozoficzne (czy tylko filozofujące) ambicje Stareya. Pod znakiem zapytania, postawił także domniemanie krytyki angielskiej, że mamy oto do czynienia z wielką metaforą, że ten dom to Anglia. ,,Dom", jak mi się teraz wydaje, jest po prostu sztuką o byłych ludziach, o ludziach wrakach, nieudacznikach, będących zresztą produktem określonej epoki, bardzo konkretnej cywilizacji... I oczywiście sztuką o domu, który nie tylko nie jest twierdzą (by odwołać się do sławnego "my home is my castle"), który także nie jest domem, choć rodzi o prawdziwym domu tęsknoty, a przez to właśnie eksponuje człowiecze klęski, tragedie i kompleksy. I rzeczywiście nie jest najważniejsze czy
Tytuł oryginalny
Dom, który nie jest...
Źródło:
Materiał nadesłany
Słowo Polskie nr 242