Ci spośród czytelników "Wiadomości", którzy mieli okazję oglądać na emigracji okropne sztuczydło Zawieyskiego "Rozdroże miłości", dowiedzą się teraz ze zdumieniem z jezuickiego "Przeglądu Powszechnego" (styczeń b.r.), że oglądali "dokument epoki" na miarę największych dzieł katolickich. Tak przynajmniej twierdzi p. J.M. Święcicki, któremu w "Rozdrożu miłości" najbardziej się podobało przełamanie przez Zawieyskiego postawy "gwarancjonistycznej" i uwypuklenie wyższości katolicyzmu "patriarchalnego" wsi nad katolicyzmem "faryzejskim" miasta. Może to i prawda a może nie, ale nie o to w tej chwili chodzi. Z punktu widzenia literackiego nie wystarczy niestety zgodność z naukami kościoła, by jakikolwiek utwór zaawansował do rangi "dokumentu epoki". W "Rozdrożu miłości" nie ma ani jednej żywej i przekonywającej postaci scenicznej. Ksiądz Jan jest świętym bez skazy, Elżbieta jest nawróconą grzesznicą bez skazy, chłopak z Zarzecza jest wierną
Tytuł oryginalny
"Dokument epoki"
Źródło:
Materiał nadesłany
"Wiadomości"