Jerzy Wróblewski, inscenizując dla teatru TV "Dyliżans" Aleksandra Fredry, wprowadził przed kamery konie oraz tytułowy wehikuł, budząc tym od początku nastrój zabawy i wesołości. Choć inaczej się dziś podróżuje i inni są też podróżni, nie zmieniała się od czasów Fredrowskich generalna zasada: tylko ciekawość ludzi, pogodne usposobienie i zdolność do kompromisów umożliwiają bezkolizyjne przenoszenie się z miejsca na miejsce, które czasem może też być zabawne i przyjemne. A więc bawmy się razem z autorem, mistrzem ponad mistrze, który, choć nie cenił zbyt wysoko (i chyba słusznie) tej swojej krotochwilnej farsy, to przecież zdołał zawrzeć w niej sporo zabawnych obserwacji i co najmniej dwa morały. Jeden, którym Fredro szermuje nie po raz pierwszy, to ten, że prawdziwego przyjaciela poznaje się w biedzie. I drugi, który z czasem dopiero nabrał prawdziwego smaku - że nie każdy, kto się interesuje cudzymi sprawami, musi być tajniakiem.
Tytuł oryginalny
Doktor Fulgencjusz w podróży
Źródło:
Materiał nadesłany
Ekran, nr 21