Logo
Recenzje

Dokąd ten bieg?

3.09.2025, 12:06 Wersja do druku

„Ziemia obiecana” Władysława Reymonta w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Pisze Wojciech Lipowski w „Śląsku”.

fot. Jeremi Astaszow/mat. teatru

Zanim nastąpi katastrofa jest trasa na długim dystansie. I to dosłownie. Wszyscy gdzieś pędzą bez chwili wytchnienia. Ciągła walka o oddech wsparta lękiem przed utratą majątku, pracy, pozycji społecznej. W powieści Reymonta i adaptacji Wajdy maszyny wyznaczały rytm dnia, bieg zdarzeń. Ich odgłos towarzyszył ludziom, historii, był częścią tamtego świata wielkiego przemysłu wtopionego w mury wielkiego miasta. Tutaj bardziej intymnie, ale także sączy się niepokój, wszystko drga, gdzieś pod ziemią gotuje lawa, która w odpowiednim momencie wypłynie na powierzchnię. I nie ma znaczenia, że ktoś mówi o przyjaźni, bo w tej zindustrializowanej przestrzeni, słowa brzmią inaczej, trącając o fałsz. Uczucia podsycane żarem interesowności i opłacalnością przypominają krzywe odbicia w gabinecie luster. Cała historia ludzi oraz ich zawodowych manipulacji wprzęgnięta została w sieć nowych technologii, zaburzonych, podziurawionych przez media relacji społecznych i tylko wciąż, wtedy i dzisiaj, aktualne pozostaje pytanie, co będzie dalej, jaki świat wyłoni się z wrzenia, szumu, algorytmów nowej rzeczywistości.

Ta kwestia stanowi oś najnowszej adaptacji „Ziemi obiecanej”, jaką na zakończenie sezonu zaproponowała, razem z dramaturgiem Tomaszem Śpiewakiem, Maja Kleczewska w sosnowieckim Teatrze Zagłębia. Co takiego zainspirowało artystkę w powieści polskiego noblisty o narodzinach przemysłowego miasta i początkach kapitalizmu na naszych ziemiach? Czy ważny jest tu kontekst miejsca czyli Sosnowca i Zagłębia Dąbrowskiego? A może bardziej istotny pozostaje uniwersalny wymiar tamtej historii, czasu, kształtowania nowego porządku świata, budowania nowoczesnego kapitału? Z pewnością bezdyskusyjna jest aktualność Reymontowskich diagnoz. Mechanizmy społeczne nie uległy zmianie, zmieniły się narzędzia, środki, nie zmieniła ludzka mentalność, dążenia, cały brud rzeczywistości. Spektakl Kleczewskiej, inaczej być nie mogło, zaprasza do dyskusji o człowieku umieszczonym w centrum współczesnego świata razem z technologicznym bagażem, zautomatyzowaną przestrzenią, wszechobecną sztuczną inteligencją, ale też przejmującą samotnością pośród innych podobnych, stających do codziennego wyścigu jednostek.

Nie trudno zgadnąć, że Kleczewska pokazuje mechanizm destrukcji będący skutkiem funkcjonowania człowieka w takich okolicznościach społecznych. W tej Ziemi obiecanej Borowiecki, Maks, Moryc, którzy, jak pamiętamy, nie mają nic a chcą mieć wszystko, brodzą w błocie, żyją tak naprawdę w piekle, które sami wymyślili a raczej stworzyły ich przeskalowane marzenia. Najpełniej widać to w scenach osadzonych w kulisach, które oglądamy jako projekcje, gdy z bezładnej bieganiny, szemranych interesów i szwindli, lepią swój zdeformowany świat pozornego, iluzorycznego szczęścia, czegoś co pryśnie w jednej chwili niczym bańka mydlana po dotknięciu ziemi. Co prawda porażka nie zatrzyma takich ludzi z uporem dążących do sukcesu, przecież muszą mieć w garści swoją ziemię obiecaną definiowaną wciąż od nowa w różnych konstelacjach i wariantach.

Widzowie nie są bezpieczni podczas tego spektaklu. Ciąg dynamicznych obrazów, które uruchomiła Kleczewska przygotowując adaptację w ciekawej, wymagającej, czasem denerwującej przestrzeni dawnego sosnowieckiego banku, nie daje spokoju, nie pozwala na wytchnienie, niepokoi zmusza do ciągłej konfrontacji. Ten świat katastrofy tworzą wybrane i pokazane dość wiernie oryginałowi sceny, które mierzą puls współczesności. Odwołując się do zdarzeń dawnych pokazują współczesność. Mamy przejmującą postać, memento wdowę po robotniku, któremu urwało głowę w fabryce, domagającą się zadośćuczynienia; von Horna na straconej pozycji w konfrontacji z pracodawcą, który nie chce go wysłuchać; poufne korporacyjne spotkania Borowieckiego; jakieś spekulacje, krętactwa Moryca; pomiędzy tym erotyczne spotkania Borowieckiego z narzeczoną i na przemian Lucy Zukerową śpiewającą w hołdzie Kalinie Jędrusik jej dawny przebój, czy zajadającą owoce w doskonale wymyślonej berlińskiej scenie hotelowej; żałosne, ratujące reputację i życie Borowieckiego wesele z Madą. Całość napompowana niczym balon pęknie w atrakcyjnym wizualnie, wygenerowanym przy użyciu sztucznej inteligencji przez Krzysztofa Garbaczewskiego, apokaliptycznej scenie pożaru fabryki. To zdarzenie domknie portret zbiorowy mnogich historii, których przywołano tu zaledwie kilka. Katastrofę antycypować już będzie w innym miejscu układ taneczny z „Jeziora łabędziego” Czajkowskiego, w jakim dominującą rolę odegra zło gasząc romantyczne uniesienia kochanków, ukazane w przerysowanej, ironicznej formie. Ten teatr w teatrze uświadomi nam także, że nie ma już bezpiecznych rejonów w rzeczywistości otaczającej bohaterów „Ziemi obiecanej”.

fot. Jeremi Astaszow/mat. teatru

Dużą wartością adaptacji scenicznej Reymonta w ujęciu Kleczewskiej jest szacunek dla fraz powieści. Nie otrzymaliśmy bowiem w Teatrze Zagłębia jakiejś na siłę uwspółcześnionej wersji dzieła tego pisarza. Oczywiście, zmieniły się czasy, okoliczności, narzędzia komunikacji, ale ludzkie dążenia, zachowania pozostają niezmienne, niezależnie od otoczenia. Twórców spektaklu interesują raczej mechanizmy, wewnętrzne doświadczenia człowieka, dyspozycje psychologiczne determinujące działania. No i najważniejsze destrukcyjna siła posiadania, uzależniający wpływ na dokonywane wybory, postrzeganie świata, stosunek do innych, ucieczka w nikczemność, zdradę i zbrodnię aby osiągnąć pożądany cel. Nic w tym odkrywczego, ale dzięki użytym środkom, wybrzmiało silnie i bardzo niepokojącą pokazując przestrzeń pozbawioną jakiejkolwiek nadziei. Celem adaptacji jest także przestroga skierowana do wszystkich: pędzimy w niedobrym kierunku, zmierzamy w stronę przepaści, może warto nieco przyhamować?

Z pewnością w tym projekcie artystycznym, bo tak nazwali spektakl sami twórcy, zagrały tak mocno wszystkie wspomniane tony, bo teatr został połączony z nowymi technologiami. Projekcje multimedialne, sceny na pograniczu teatru oraz instalacji tworzą oryginalny język autorski obejmujący także wirtualna scenografię, cyfrowe narracje. Może jest tego trochę za dużo, ale można zrozumieć intencje. Napięcie podbija ciekawa muzyka Cezarego Duchnowskiego. W efekcie dominantą całości staje się strona wizualna, bardzo intensywna i gęstą od znaczeń oraz kontekstów, które należy pozostawić odbiorcom. Za tę część spektaklu odpowiadał francuski artysta wizualny Fabien Lédé.

fot. Jeremi Astaszow/mat. teatru

No i aktorzy. Na końcu o nich, bo są najważniejsi. Dawno w Teatrze Zagłębia nie sięgnęli tak wysoko i dawno tak nie zachwycili, mimo że było trudno grać, mając za plecami rozbudowaną przestrzeń multimedialną. Paweł Charyton jako Karol Borowiecki zagrał rolę najlepszą spośród dotychczasowych, choć dzięki wykorzystanej impulsywności przypomniała się jego kreacja z krakowskiej adaptacji „Śniegu” Pamuka. Jego bohater to osobowość dynamiczna i eksplozywna, wygrana na skrajnościach, zanurzona w morzu emocji. Choć ma pauzy refleksyjne, to są one zawsze podsycone nerwowym, rozbieganym spojrzeniem. Charyton gra całym sobą przekonująco i szczerze. Ta interpretacja zostanie zapamiętana. Bardzo udanie wypadł Tomaszowi Kocujowi Moryc Welt. Zapominamy o filmie i patrzymy na pozornie pewnego siebie faceta, na twarzy którego co rusz maluje się niepokój albo przerażenie tym, co będzie dalej z jego życiem. Kocuj napina struny emocji i patrzy czy jeszcze wytrzymają kolejne szarpnięcie. Rola przemyślana, efektowna, zagrana z dystansem. Maks Baum Aleksandra Bitka dopełnia wielką trójkę nieco innymi tonami emocji. Może udało się wypowiedzieć w tej postaci nieco więcej zdrowego rozsądku, spokoju, choć przecież i w tym wypadku napięcia nie brakuje a Baum krzyczeć, gdy trzeba, potrafi i to bardzo mocno. Wspomnijmy jeszcze o ciekawej kreacjach Wojciecha Leśniaka jako Bucholca, czy von Horna Michała Bałagi.

Panie są wszędzie na tym obrazie, na którym namalowano ziemię obiecaną. Dobre, dopracowane role zagrały w bardzo wymagającej i trudnej przestrzeni: przejmująca Mirosława Żak jako Lucy o krok od przerysowania emocjonalnego, ale też niezwykle kobieca w pełnej krasie lęków, pożądań, oczekiwań i smutku, że życie nie układa się po jej myśli. Mada Natalii Bieleckiej pogubiona, pełna pragnienia dotrzymania kroku wszelkim modom, wewnątrz pokruszona, niepewna, zagubiona. Ciekawy portret kobiety. No i Anka Weroniki Janosz, ta oszukiwana, zwodzona, w końcu porzucona, ale w tym ujęciu walcząca z godnością o wszystko, co możliwe, jeśli w ogóle, coś w jej życiu może doczekać się spełnienia. Aktorki sosnowieckiej sceny dobrze wyczuły puls tekstu Reymonta, zagrały wiernie, przekonująco, piękne w ciekawych kostiumach Konrada Parola i jeśli czasem gubiły po drodze narzucony przez tempo spektaklu rytm, zawsze w odpowiednim momencie trafiały we właściwe tony.

Wspomnieliśmy o roli miasta w tym spektaklu. Miejsce nie jest bez znaczenia, ma charakter symboliczny przecież Sosnowiec ma w swej historii przemysłowe odniesienia. Także wybór lokalizacji spektaklu, dawnego banku, gdzie gromadzono kapitał przypomina o jakich sprawach tu rozmawiamy, jakich dotykamy. Ta przestrzeń, choć przecież nie kluczowa, staje się odniesieniem dla głębszej refleksji nad kierunkiem, w jakim podąży świadomość człowieka nieustannie zmuszonego do redefinicji społecznych, kulturowych, ekonomicznych zależności, układów i pojęć.

Maja Kleczewska po raz kolejny zapytała w swej „Ziemi” obiecanej jak się czujemy i dokąd zmierzamy żyjąc w rzeczywistości, której fragment odsłoniła kreśląc obraz świata pełnego chaosu, niespójności, zanurzonego w kryzysie wartości, blaknących granic między realnością a wirtualną iluzją. Niewiele nadziei tli się w popiołach, jakie zostały po katastrofie, ale przecież jeśli nie zapomnimy o przestrogach możliwe jest odrodzenie.


Tytuł oryginalny

Dokąd ten bieg?

Źródło:

„Śląsk” nr 9

Sprawdź także