Ostatnio z całego kraju dochodzą wiadomości o kolejnych protestach katolików przeciw filmowi "Dogma", który rzekomo obraża uczucia religijne. W Krakowie modlono się przed kinem, w którym miał być wyświetlany, w Poznaniu zamalowano jego reklamy, w Białymstoku złożono doniesienia do prokuratury. Wybrałem się obejrzeć to dzieło, które wywołuje w Polsce reakcje, jakby na ekranie wystąpił sam Szatan, i oczywiście się zawiodłem. W protestach tego rodzaju panuje zdumiewająca prawidłowość: im bardziej wierni protestują przeciwko jakiemuś obrazoburczemu dziełu, tym większa jest pewność, że to knot. Tak też jest z komedią Kevina Smitha, która, jeżeli coś w ogóle obraża, to dobry gust. Metafizyka jest tu sprowadzona do wojny gangów, Pan Bóg szefuje jednemu. Lucyper drugiemu. Chodzi z grubsza o to, kto ma lepszy cios i szybciej pociągnie za spust. Całość ubarwiają dowcipy na temat politycznej poprawności (Pan Bóg jest kobietą, a trzynasty apo
Tytuł oryginalny
Dogma
Źródło:
Materiał nadesłany
"Gazeta Wyborcza" nr 24