"Woyzeck" w Teatrze Kameralnym zaczyna się tak, jak wszystkie dotąd przedstawienia Tadeusza Bradeckiego. Teatr może jarmarczny, może żołnierski. To jedno nie jest dostatecznie jasno wytłumaczone. W każdym razie jesteśmy w teatrze, gdzie aktorzy odgrywają przed nami widowisko trupy teatru wędrownego. Scena jest pusta. Z tyłu wisi brunatna zasłona, pozszywana z kawałów materiału. Nie sięga do ziemi, widać spod niej nogi aktorów. Po lewej bęben, z prawej na proscenium kuchnia polowa. Scena nie jest przebudowywana. Sprzęty i rekwizyty wnoszą i wtaczają aktorzy. Jest ich zresztą niewiele: platforma na kółkach, stołki, lustro. To, co niezbędnie do akcji potrzebne. Urszula Kenar, współpracująca z Bradeckim przy "Biednych ludziach" Dostojewskiego, odpowiada na zamówienie reżysera celująco. Wszystko zgrzebne, surowe, improwizowane. I dowcipne: zabawna umywalka, z której po wyciągnięciu kurka spływa z hałasem woda, małpka w śmiesznej masce, w budzie jarma
Źródło:
Materiał nadesłany
"Życie Literackie" nr 5