- W Europie i Stanach Zjednoczonych dobrze zrealizowane farsy przynoszą teatrom ogromne pieniądze. W Polsce to nieco lekceważona siostra szlachetnej Molierowskiej czy Szekspirowskiej komedii. Proponuję więc nie lekceważyć farsy. I przede wszystkim nie lekceważyć widza, który przychodzi do teatru odpocząć, zresetować się - mówi JAROSŁAW TUMIDAJSKI, reżyser "Aktu równoległego" w Teatrze Wybrzeże.
Rozmowa z Jarosławem Tumidajskim, reżyserującym w teatrze Wybrzeże sztukę "Akt równoległy", rozmawia Grażyna Antoniewicz: Znamy Pana jako reżysera sięgającego po ambitne, trudne sztuki, takie jak "Grupa Laokoona" Różewicza czy "Święta Joanna szlachtuzów" Brechta, a tu raptem farsa... - Szukam w teatrze wyzwań i chyba nic dziwnego, że chciałem się skonfrontować także z farsą. A czy to gatunek mniej ambitny? Ale w jakim sensie? Przecież przychodząc na farsę, widz nie spodziewa się istotnej rozmowy o współczesności, o społeczeństwie, polityce. Raczej ucieka od tych tematów, szuka chwili odpoczynku, rozrywki. I wraz z aktorami mamy ambicję dać widzom po prostu odrobinę dobrej zabawy. Wspomniała pani "Grupę Laokoona". Ten tekst pokazuje, że farsa jest dla teatru, dla twórców teatralnych gatunkiem bardzo ważnym i nośnym. Różewicz refleksję nad obumierającym światem wartości wpisał właśnie w ramy farsy. Użył tego gatunku jako wytrych