- W wielu branżach, nie tylko w show-biznesie, trwa walka jak w dżungli: układy, pogoń za sensacją, snobizm, mody na coś lub na kogoś i korporacyjne wyścigi. Dziś artystę, pracownika, CZŁOWIEKA wycenia się rynkowo. Albo pasujesz do układanki, albo nie - mówi warszawska aktorka, KATARZYNA SKRZYNECKA.
Wygląda świetnie. Rozkwitła u boku drugiego męża Marcina Łopuckiego, mistrza Europy i wicemistrza świata fitness. Zawodowo też się jej układa. Nagrała nową płytę "For Tea" - żartuje, że brzmi jak... "forty". Premierą muzyczną i teatralną świętuje 20-lecie pracy. Oto wyznania pięknej czterdziestoletniej. Przekorne, przewrotne i zaskakujące. Kiedy poznałam Cię 20 lat temu, piękną, z rozwianym włosem, biegnącą po sukces, odbierałaś właśnie główną nagrodę na festiwalu opolskim, a zaraz potem prestiżowe wyróżnienie dla młodej aktorki - Nagrodę imienia Zbyszka Cybulskiego. Świat leżał u Twoich stóp. Co się właściwie stało, że nie do końca udało Ci się go zdobyć? - Kto powiedział, że kiedykolwiek w ogóle chciałam zdobyć świat?! A po co mi "cały świat"? Dobrze mi tu, gdzie jestem, jak jestem i kim jestem. Dwadzieścia lat temu byłam energiczną optymistką, widzącą wiele w tęczowych kolorach, wierzącą, że świat jest pi