Tyle już pisano w ostatnim czasie na temat "Lotu nad kukułczym gniazdem", sztuki oraz cieszącego się dużym powodzeniem przedstawienia w Teatrze Powszechnym w reż. Zygmunta {#os#871}Hübnera{/#}, że prędzej by mówić o przesycie niż o niedosycie Czytelników. Jeżeli więc i ja dołączam swój głos do pokaźnego chóru, to nie z przyczyn recenzyjnych: recenzji dość już zebrał ów spektakl, o którym wypowiadano się unisono, że jest wybitny, znaczący, słowem - że to wydarzenie teatralne, o którym fama długo chwałę teatru będzie niosła. Chodzi mi o pewien punkt odrębny, o niebezpieczne - czy też: bezpieczne - związki teatru z filmem, o szansę teatru w konfrontacji z wybitnym dziełem filmowym. "Lot nad kukułczym gniazdem" jest w tej sprawie przykładem dość charakterystycznym. Wiadomo, że gdy pisarz amerykański Ken Kesey wydał (1962) powieść "Jedna przeleciała nad kukułczym gniazdem" - mało kto poza Ameryką w nią wejrzał; i że tak sam
Tytuł oryginalny
Do tematu: teatr a film
Źródło:
Materiał nadesłany
Perspektywy Nr 4