- Obowiązkowo jeżdżę rowerem na premiery, to takie odczynianie uroków, jak niegolona broda trenera Kazimierza Górskiego na polskim meczu - mówi JERZY ROGALSKI, lubelski aktor i cyklista.
Ewa Dziedzic: No, no! Mieszkańcy lubelskiego Czechowa puchną z dumy, kiedy widzą pana co dzień nie tylko w telewizji, ale również, kiedy pedałuje przez całe miasto do teatru. Kiedy wsiadł pan na rower? - W dzieciństwie. Mieszkałem na wsi, w Moszczenicy koło Piotrkowa. Autobus tam nie dochodził, do szkoły daleko, rower był jedynym zmechanizowanym środkiem lokomocji. Jak zacząłem pracę w teatrze w Koszalinie, także przydał się rower, bo do pracy był kawał drogi. Jeździłem tym chętniej, że moim sąsiadem był dyrektor tamtejszej filharmonii, który miał piękny rower i też do pracy na nim śmigał. W Szczecinie, gdzie pracowałem później, też rower mi służył. I tak już zostało. Obowiązkowo rowerem jeżdżę na premiery; to takie odczynianie uroków, jak niegolona broda trenera Kazimierza Górskiego na polskim meczu - na szczęście. Garnitur mam w garderobie i uroczystość odbywam w stosownym stroju. Czym się jeździ? - Jakieś wigry, romet...