Kiedy w latach 80. byłam w teatrze Wybrzeże na przedstawieniu "Ślubu" Gombrowicza w reżyserii Ryszarda Majora, zdarzył się taki incydent: facet siedzący w pierwszym rzędzie popijał z butelki, po czym odstawiał ją na scenę. W następnych rzędach spała wycieczka, dalej - dokazywała młodzież. Szmer na widowni gęstniał, szepty przechodziły w głośne rozmowy, szeleściły kanapki. Aktorzy grali. Nadszedł czas monologu Henryka. Grający go Kuba Zaklukiewicz wyszedł na proscenium i czekał. Kiedy na widowni huczało już jak w ulu, aktor krzyknął: - Przepraszam państwa, ale ja tu pracuję! A potem już w kompletnej ciszy: - Jeśli się nudzicie, to lepiej wyjdźcie. O ile pamiętam, nikt się nie podniósł. Za to na sopockim spektaklu "Przepióreczki" Żeromskiego w reżyserii Ireny Byrskiej, widownia pustoszała bez żenady. Jeszcze dziś pamiętam trzask nielicznie zresztą zajętych foteli i skrzypienie drzwi (wtedy skrzypiały). Pamiętam też jeden ze spektak
Tytuł oryginalny
Do teatru marsz!
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Morska nr 118