Zdecydował o tym zwykły przypadek. Wcześniej kilka razy się spotkaliśmy, ale może mnie nawet nie zapamiętał. Pewnego dnia okazało się jednak, że w naszej redakcji przydałaby się osoba, która stale będzie przyjmować nadsyłane przez niego mailem felietony i padło na mnie - pisze Józef Krzyk w Gazecie Wyborczej - Katowice.
Wkrótce przekonałem się, z czym to się wiąże. Wystarczyło, że gdzieś wyjechałem, a odbierałem telefony kolegów. Alarmowali, że gazetę już trzeba zsyłać do druku, ale nikt nie dostał felietonu. Dzwoniłem wtedy do Kazimierza Kutza i okazywało się, że felieton jest gotowy, ale każda próba wysłania go do kogoś innego niż ja, kończyła się porażką. W końcu dałem za wygraną. Skoro Kutz nie brał urlopu ani nie robił sobie przerwy świątecznej, ja też zawsze czekałem, aż przyśle felieton. - "Dzień dobry, prasówka dotarła?" - dzwonił od tej pory co tydzień. I bardzo szybko obaj się połapaliśmy, że to był tylko pretekst. Obcy za płotem z betonu Opowiadał mi o tym, co obejrzał właśnie w telewizji, dzielił się politycznymi prognozami i raz po raz wspominał stare czasy. Cybulski, Konwicki, Wajda, Czeczot - kogo w tych opowieściach nie było! Wypytywał: "co tam słychać w tych pięknych Katowicach?" i nie wystarczała mu zdawkowa odpo