Miarą pozycji teatru operowego, szczególnie tego o statusie sceny narodowej, nie jest tylko repertuar. Ważna jest także jego realizacja - obecność śpiewaków o światowej renomie, dobra orkiestra, świetnie brzmiący, elastyczny aktorsko chór, reżyser z wizją przedstawienia i sprawne zaplecze techniczne - pisze Daniel Cichy w Tygodniku Powszechnym
Kiedy na wrześniowej konferencji prasowej Kazimierz Kord, Sławomir Pietras i Mariusz Treliński przedstawili plany repertuarowe, w sali dało się słyszeć pomruk zadowolenia. Wprowadzenie na dużą scenę "Wozzecka" Berga, zaproszenie Achima Freyera, występ Marka Minkowskiego ucieszyły, a otwarcie w cyklu Terytoria sceny kameralnej dla dzieł Brittena, Janačka i polskich kompozytorów młodego pokolenia - Gryki, Jaskot, Mykietyna - zrobiło wrażenie. Ale miarą pozycji teatru operowego, szczególnie tego o statusie sceny narodowej, nie jest tylko repertuar. Ważna jest także jego realizacja - obecność śpiewaków o światowej renomie, dobra orkiestra, świetnie brzmiący, elastyczny aktorsko chór, reżyser z wizją przedstawienia i sprawne zaplecze techniczne. Soliści to bodaj najsłabsze ogniwo stołecznego teatru. Dowiódł tego choćby "Czarodziejski flet", w którym wystąpili rodzimi artyści. Obroniły się tylko jednostki: Remigiusz Łukomski i Artur Ruciński. �