Pomyślałam, że nie trzeba wpisywać innego tytułu. Niech zostanie tak jak było w spektaklu. "Do dna" - tak się pije wódkę i wino, tak pije się życie. Do śmierci. W najnowszej premierze Teatru Atelier, w dwóch jednoaktówkach Ludmiły Pietruszewskiej, śmierć ciągle chodzi pomiędzy pustymi flaszkami.
Właściwie wszystko, co się o tym przedstawieniu powie, może zabrzmieć banalnie albo melodramatycznie, kabaretowo lub do przesady poważnie. Trzech pijanych, coraz to bardziej i bardziej upijających się facetów. Trzy zmęczone kobiety, które nie żałują sobie trunku. Oto bohaterowie dwudzielnego spektaklu. Na scenie sopockiego Atelier Andre Ochodlo połączył "Cinzano" i "Urodziny Smirnowej" - króciutkie opowieści dramatyczne Ludmiły Pietruszewskiej. Powstała z tego część męska i żeńska, a obie jednakowo podlane alkoholem. Na oko - nic nowego. Byle jakie wymięte palta, tandetne torby wleczone wszędzie ze sobą, siatki - brzydkie, nylonowe z plastikowymi rączkami, no i teczki, w których upycha się zawiniątka z żarciem "na zagrychę", butelki z cinzano, futrzaną czapkę i pantofle na zmianę. Są lata 70. w Rosji. Pije się, ot po prostu. Pije się. Do dna, na umór, za pożyczone pieniądze, z byle okazji, bez okazji. Chodzi się do pracy, a jakże. Ci mę�